Wspomnienia
mnie bolały, bolały na tyle, że satynowa poduszka nasiąkała
moimi łzami. Żałowałam. Pragnęłam cofnąć czas i wtedy, po
wyjeździe ze Szwecji już nigdy nie natrafić na Filipa i jego
rodzinę. Stało się jednak inaczej i poniekąd było to moim
świadomym wyborem, ale czy szesnastolatka jest w ogóle w stanie
podejmować świadome, przemyślane decyzje? Może inna jest, ale ja
byłam głupia, naiwna, skrajnie infantylna, nieświadoma
niebezpieczeństwa jakie na siebie ściągam, choć po kilku
przesłankach, późniejszych wydarzeniach, powinnam postąpić
inaczej.
Gdybym
postąpiła inaczej, być może teraz nie budziłby mnie płacz
mojego czteromiesięcznego syna, i być może w tym płaczu bym mu
nie towarzyszyła.
Brałam
go na ręce i wraz z nim kierowałam do kuchni. Ledwie wstawiłam
butelkę z mlekiem do podgrzewacza, a zadzwonił dzwonek do drzwi.
Było nad ranem, a ktoś dobijał się nie tylko sygnałem dzwonka,
ale także waleniem w drzwi.
– Policja!
– darł się męski głos. – Proszę otworzyć!
Odłożyłam
małego do wózka i podeszłam do drzwi. Nawet nie patrzyłam w
judasza. Od razu chwyciłam za klamkę i otworzyłam na oścież, po
czym zapobiegawczo odskoczyłam możliwie jak najdalej, by stado
mężczyzn mnie nie powaliło na ziemie, podczas wbiegania do
niewielkiego mieszkanka jakie zajmowałam wraz z dziećmi.
Kiedyś
przeraziłabym się, gdyby czworo mężczyzn wertowało moje prywatne
dokumenty, grzebali w moich rzeczach, nie omijali nawet części
intymnej mojej szuflady, czyli tej, na dnie której spoczywała
bielizna. Dziś nie robiło to na mnie już żadnego, nawet
najmniejszego wrażenia.
– Tu
są dzieci – upomniałam ich, gdy za mocno hałasowali, ale
Marcelina i tak już zdążyła się zbudzić, i stanąć przy mojej
nodze, mocno ją objąć.
Spojrzałam
na nią, jak nerwowo ssała neonoworóżowego smoczka, a po jej
pucołowatych policzkach toczyło się kilka grubych łez.
– Nie
ma pani kontaktu z Filipem Czarneckim? – dopytywał najstarszy z
całej czwórki. Wstał z kucek, przestał przeglądać moje figi,
stringi i bokserki. Podszedł bliżej.
– Jakie
to ma znaczenie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i
zakołysałam wózkiem. Potem sięgnęłam do torby jaka wisiała na
rączce po paczkę papierosów, odpaliłam jednego.
– Ostatnimi
czasy, gdy był na przepustce...
– Odwiedził
dzieci, tego nie mogę mu zabronić, bo prawo mi nie ułatwia. Nie
chcecie pozbawić go praw rodzicielskich, bo regularnie wysyła mi
pieniądze.
– Sąd
to nie policja, proszę pani. Proszę tego nie mylić.
– Jakże
bym mogła? – zapytałam ironicznie i zaciągnęłam się mocniej.
– Marcelina, przestań się mnie trzymać – warknęłam.
– Fajniutka
– skomentował, przyglądając się mojej córce.
– Skończyliście
już? – Spojrzałam na to jak pozostali przestali wywracać mój
dom i wszystko co się w nim znajduje do góry nogami. – Ciekawa
jestem kto teraz to posprząta? – dodałam, świadoma, że niczego
nie mogli tutaj znaleźć.
– Mieliśmy
obowiązek sprawdzić czy pani mąż niczego tutaj...
– Mój
mąż nawet tutaj nie wszedł! – wrzasnęłam. – Stał na klatce
i czekał aż wydam mu dzieci, strasząc mnie swoim prawem do
odwiedzić i zabierania ich do rodziców, gdyż ma na to papiery z
sądu! Gdybyście mieli coś pod kopułami, to byście najpierw
wypytali sąsiadów, a nie wpadali do mnie nad ranem i dzieci mi
budzili!
– Sądziliśmy,
że nadal jest pani z mężem. – Uśmiechnął się przepraszająco.
– Na
jakiej podstawie? – dopytywałam szeptem, sycząc przez zęby.
Strzepnęłam popiół do pustej węglarki.
– Nadal
nie złożyła pani zeznań, które mogłyby być kluczowe i to nie
tylko dla jednej, ale dla kilku, a być może kilkunastu spraw.
– Osobom
spokrewnionym i spowinowaconym przysługuje prawo do odmowy zeznań.
Nie może mnie pan nachodzić i zmuszać mnie tymi niezapowiedzianymi
wtargnięciami do tego bym zrezygnowała z prawa, które mi się
słusznie należy.
– Wyjdźcie
– rozkazał swoim ludziom, a gdy opuścili mieszkanie i zamknęli
za sobą drzwi, zapytał – Nie chce pani zeznawać na niekorzyść
męża, bo jest mu pani coś winna, nadal go pani kocha, czy
zwyczajnie się pani go boi?
– Nie
muszę odpowiadać na pańskie pytania – stwierdziłam i wzięłam
mojego rozryczanego syna na ręce, wcześniej ugaszając papierosa o
piec kaflowy i upuszczając go do węglarki.
Mężczyznę
odprowadziłam do drzwi, potem nakarmiłam syna, uspokoiłam zarówno
go jak i Marcelinę, położyłam ich spań i zabrałam się do
sprzątania tego bajzlu jaki po sobie pozostawili.
W
moje dłonie wpadło zdjęcie moje i Filipa. Miałam na nim tę
oliwkową sukienkę, tę, którą wybrał na uroczystość rocznicy
ślubu swoich rodziców. On jednak nie był w koszuli i pod krawatem,
a w czarnym T-shircie z dekoltem wyciętym w duży szpic, co
uświadomiło mi, że fotografia pochodzi ze znacznie późniejszego
okresu niż tamtejsze wakacje.
Zdawałam
sobie sprawę, że po tym wtargnięciu policji powinnam pojechać do
więzienia, zażądać rozwodu, raz na zawsze się od niego uwolnić
i pozostawić sobie tylko te niewygodne, choć nie wszystkie bolesne,
niektóre bardzo przyjemne wspomnienia. Obawiałam się jednak, że
gdy tak uczynię, to przestanę być pod tak zwaną „ochroną”.
Co prawda nadal będę matką jego dzieci, więc prawo do odmowy
zeznań chyba mi nie zostanie odebrane, ale... ale teraz wciąż
byłam jego rodziną, kimś o kogo na swój durny i zupełnie
niezrozumiały sposób musi się troszczyć. Fakt, że nie żyłam w
luksusie, ale miałam względne bezpieczeństwo finansowe, a moje
dzieci nie chodziły głodne, bo Czarnecki regularnie wysyłał mi
pieniądze, a gdy potrzebowałam więcej, to wystarczyło, że
pisałam w liście, a dzień czy dwa dni później już były na
koncie. Nie miałam też gwarancji, że po rozwodzie policja nagle
zaprzestanie mnie nachodzić. Właściwie to wtedy mogliby mnie
nachodzić też inni i to niekoniecznie prawi ludzie. Od takiego
kogoś jak Filip bardzo trudno było się uwolnić. Strach mnie
przeszywał, gdy wyobrażałam sobie, że miałabym przed nim stanąć,
choćby na sali sądowej i żądać, by przystał na nasze rozstanie.
Chociaż, gdy był na ostatniej przepustce, to miałam odwagę nie
wpuścić go do mieszkania, do którego również był zameldowany, a
jedynie wydać mu dzieci, wystawiając wózek z Franciszkiem,
Marcelkę oraz torbę sportową z ich rzeczami na zmianę za drzwi,
ale wtedy przy mnie była Paulina i Adam, więc miałam poniekąd
więcej pewności, że Filip nic mi za to nie zrobi, że nie wejdzie
z buta do mieszkania i nie narobi bajzlu większego niż ci
policjanci, którzy przed chwilą mnie nawiedzili.
Usiadłam
na łóżku i wciąż wpatrując się w fotografię, zastanawiałam
się jak do tego w ogóle doszło, że ja się z nim związałam.
Przecież wtedy, po tych wakacjach normalnie wróciłam do domu.
Moje
rozmyślanie przerwał dźwięk wibracji komórki, która tańczyła
na blacie komody. Dzwoniła Paulina, więc odebrałam. Radziła mi
bym pojechała na widzenia do więzienia.
– Tylko
mi nie mów, że wychodzi na kolejną przepustkę i potrzeba mu
szofera.
– Nie
sądzę, by tak szybko otrzymał zgodę na kolejne wyjście, ale on
chce zobaczyć dzieci i chce zobaczyć ciebie.
– On
chce, a ja muszę? – zapytałam agresywnie.
– Jeśli
nie chcesz go widywać, to się z nim rozwiedź – rzuciła złotą
radą.
– I
myślisz, że to jest takie łatwe? Mam przekreślić pięć lat
naszego wspólnego życia, gdy sama nie wiem czego chcę?
– To
się tego dowiedz, nikt tego za ciebie nie zrobi, dziewczyno, a póki
co pojedź na widzenie i zobacz, sama przekonaj się czy warto, czy
może lepiej sobie odpuścić. Tylko może tym razem nie gadaj mu
jakiś głupot, przez które potem będziesz do mnie dzwoniła, gdy
będzie miał wrócić do domu.
Przewróciłam
oczami, pożegnałam się z nią i rozłączyłam. Spojrzałam na
zegarek i zorientowałam się, że dochodziła już ósma rano.
Postanowiłam się nieco z grubsza ogarnąć, później naszykować
dzieci do podróży i zajechać pod więzienie.
Dojechanie
tam i zaparkowanie było względnie łatwe, gorsze było przejście
przez bramę, tę pierwszą, główną, później przez bramki celne.
Strażniczka macała mnie chyba po wszystkim co tylko było możliwe.
Kazała nawet rozbierać Franka i odpinać mu pampersa, by mieć
pewność, że niczego w nim nie przemycam. Mleko nakazała mi
pozostawić i odebrać, gdy będę wychodzić.
– A
co gdy zrobią się głodni?
– To
już nie mój problem, mogłaś karmić cyckiem, nie byłoby kłopotu
– odpowiedziała chamsko i nieuprzejmie, ale oni chyba wszyscy
mieli tu w zwyczaju tacy być.
W
końcu znalazłam się w pokoju widzeń i dla bezpieczeństwa, mojego
własnego, prywatnego nie zasiadłam przy stoliku, przy którym
czekał Filip, a przy tym w narożniku, blisko pleksi, za którą
siedział strażnik.
Filip
był zmuszony więc zmienić miejsce, na co ten strażnik, który
znajdował się po naszej stronie, w pomieszczeniu, w którym i my
byliśmy, nieco krzywo się wejrzał, ale i tak nic nie powiedział
ani nie zwrócił mu uwagi.
– Cześć
– przywitał się i od razu wziął Marcelinę na jedno kolano. –
Aleś ty urosła, dziewucho – zagadnął ją, jednocześnie
wychylając się nieco, by móc lepiej przyjrzeć się śpiącemu i
owiniętemu w kocyk Frankowi. – Co się nie odzywasz? – zapytał.
Podniosłam
wzrok mając nadzieję, że nadal rozmawia z dziećmi, ale jego
spojrzenie wbite było w moją twarz, co znaczyło jedynie tyle, że
pytanie skierowane było do mnie.
– Cześć
– powiedziałam i uśmiechnęłam się ironicznie, krótko, bo nie
było mi zupełnie do śmiechu, nawet do takiego sztucznego.
– Nie
nosisz obrączki – zauważył.
Przyjrzałam
się mu uważniej, gdy przytulał Marcelkę i całował po blond
włosach. Jego uwaga na temat obrączki była rzucona najwidoczniej
ot tak, bo obeszła się bez echa, nawet nie skupił na mnie większej
uwagi, gdy to mówił, nie dopytywał.
Wyglądał
podobnie, a jednak zupełnie inaczej niż przed laty. W
pomarańczowym, podobnie jak w czerwonym, zupełnie nie było mu do
twarzy. Ramiona miał szersze, a jego ręce zdobiły tatuaże.
Odnalazłam daty urodzin, poprzedzone imionami. Spod jego koszulki
wystawał wydziarany różaniec, który łączył się z tym krzyżem,
który niegdyś tak mocno utkwił mi w pamięci. Zarost też miał
większy, bardziej niechlujny. Szyja nawet mu się rozrosła i niemal
była równa głowie na szerokość. Wydawało mi się, że nawet
ręce ma większe, gdy położył jedną na blacie stolika, całkiem
otwartą i mocno rozszerzył palce, gdyż Marcelka chciała się z
nim zmierzyć. Przyłożyła do jego dłoni swoją rączkę.
– Moja
jes mala – skomentowała niewyraźnie, nie wyjmując wcześniej
smoczka z buzi.
– Malutka
– przytaknął jej. – A Franka jeszcze mniejsza –
podpowiedział.
– Jes
mniejsa? – zdziwiła się, a potem zeskoczyła z kolan ojca i
podbiegła do mnie, by móc bliżej przyjrzeć się dłoni Frania i
zmierzyć ją ze swoją.
– A
mamy jest bez obrączki – dopowiedział Filip i ponownie na mnie
spojrzał. Jego oczy utraciły na niebieskim odcieniu, teraz wydawały
mi się być już tylko stalowe, tak mocno zimne. – Naprawdę ktoś
był?
– U
ciebie na pewno. Sypiałeś z nią, choć byliśmy małżeństwem –
wytknęłam.
– Stara
śpiewka. – Zaśmiał się. – A więc dowiedziałaś się o jakiś
moich hotelowych wyczynach sprzed ponad roku i postanowiłaś
nakłamać, że ciebie posuwa inny?
– Jesteś
aż taki pewny siebie, że uważasz, że nie ma za ciebie
odpowiedniego zastępstwa?
Uśmiechnął
się krzywo, cholernie cynicznie.
– Dla
ciebie lepiej, jeśli to będzie kłamstwo. Wystąp do adwokata, by
załatwił nam wizyty małżeńskie. – Podrapał się po pociętym
w trzech miejscach ramieniu, na którym widniały dwie jaskółki.
– Zaprosiłeś
mnie tutaj, bo chcesz się pieprzyć?
– Rób
co mówię i nie utrudniaj samej sobie życia.
– A
co, przestaniesz wysyłać pieniądze, gdy odmówię?
Pokręcił
głową i ponownie wyciągnął ręce po Marcelinę, która biegła w
jego kierunku.
– Policja
u nas była, znowu – napomknęłam.
– Tylko
by ci nie przyszły do głowy jakieś głupoty. Nie brataj się z
nimi.
Spojrzałam
w dół, potem odbiłam wzrokiem w bok.
– Nicola,
nie brataj się z nimi – powtórzył jakby ostrzej, ale nie
desperacko. – Nic mi nie zrobią, twoje zeznania mnie mnie obciążą,
chyba że sama siebie obciążysz, ale wtedy dzieci pójdą do domu
dziecka. Nie rób bzdur, wyjdę z kolejnej wokandy.
– Może
do tego czasu się rozwiedziemy – szepnęłam.
– Co
powiedziałaś?
– Nic.
– Co
mówiłaś?
– Że
kończę widzenia. Spieszę się do pracy, a muszę ich jeszcze
podrzucić do Pauliny albo do twojej mamy – odpowiedziałam, ale
jego spojrzenie mówiło mi, że doskonale usłyszał moje
wcześniejsze słowa. Doskonale jednak udawał, gdy żegnał się z
dziećmi, szczególnie z małym Frankiem, który dopiero co się
przebudził.
Mały
zupełnie go nie poznawał, gdyż widział ojca raptem dwa razy na
oczy, więc wył wniebogłosy, ale to nie przeszkadzało Filipowi go
przytulać.
– Nadal
was kocham – przemówił, gdy doszło do pożegnania ze mną.
Położył wtedy dłoń na moim ramieniu i sunął nią do samego
nadgarstka. Niespodziewanie mocno ścisnął. Przybliżył się, niby
przytulając, by strażnik nie dostrzegł jak się krzywię. –
Niech ci przyjdzie do głowy tylko jakaś głupota, to zapłacisz za
to. Mam długie ręce – wyszeptał wprost do mojego ucha, a potem
musnął w policzek i oddalił się, uśmiechając sztucznie, udając,
że jest to przyjazny uśmiech.
– Jak
to się stało, że ja się z tobą związałam, człowieku? –
zapytałam głośno, na tyle by słyszał, ale bardziej skierowałam
to pytanie do samej siebie.
Wsiadłam
z dziećmi do samochodu i przypomniałam sobie jak po powrocie z
tamtych wakacji, w dwutysięcznym dwunastym roku, powróciłam do
domu. Siedziałam na łóżku i rozmyślałam nad słowami Filipa.
Wspominałam, jak w samochodzie zapytałam go czy on da się w ogóle
lubić. Odpowiedział „Bardzo łatwo mnie nie lubić, ale jak już
się mnie polubi, bo się już do mnie przyzwyczai, to potem nie
można przestać i nie umie się już beze mnie żyć.”, ale ja
mogłam bez niego żyć. Jakieś dziwne uczucie, którym go darzyłam
nie zabraniało mi jeść i nie przeszkadzało w śnie. Natomiast
cała sytuacja wakacyjnego ślubu Julii i Wiktora, zakłócała mi
spokojne życie.
Rozległo
się pukanie do drzwi, ojciec wychylił głowę i powiedział:
– O!
Jesteś? A już myślałem, że dałaś nogę z jakimś Cyganem.
Przewróciłam
oczami.
– Chcesz
czegoś? – zapytałam chamskim tonem.
– Może
grzeczniej?
– Nie,
dopóki zamierzacie mnie trzymać pod kluczem do trzydziestki.
– Nie
do trzydziestki, tylko dopóki nie skończysz szkoły.
– Studia
też wchodzą w grę?
– Oczywiście.
– W
takim razie, mogłam zakończyć edukacje na gimnazjum, już byłaby
dawno wolna. – Uśmiechnęłam się z wyższością. Mój ojciec
odwzajemnił uśmiech. Musiałam przyznać, że go nawet lubiłam,
byłam do niego podobna. To samo nas smuciło i to samo rozśmieszało
do łez. Był też równie uparty co ja.
– Nie
wyobrażam sobie abyś nie poszła na studia.
– A
jak będę chciała zrobić dwa albo trzy fakultety, to przez was
założę rodzinę po pięćdziesiątce.
– Przecież
ty nigdy nie chciałaś zakładać rodziny – wytknął mi i usiadł
na łóżku. – Mówiłaś, że ja i matka obrzydziliśmy ci
instytucje małżeństwa.
– Bo
to prawda, ale po pięćdziesiątce będę już za stara na dzieci.
– Przecież
ty nigdy nie chciałaś dzieci. Mówiłaś, że nie chcesz zmieniać
pieluch, komuś, kto może się okazać równie niewdzięczny, jak ty
w stosunku do nas, kiedy już podrośnie.
– To
może mi się odmieniło! – warknęłam.
Wzruszył
ramionami i wstał, ciągle się uśmiechając.
– W
takim razie adoptujesz, to możesz w każdym wieku i przy odrobinie
szczęścia ominie cię zmienianie pieluch.
– Teraz
są pampersy.
Jak
na złość do pokoju wkroczyła matka. Ta jak zwykle z pretensjami.
– Policja
znowu przyjedzie. Ja mam dość wstydzenia się przed sąsiadami.
Dlaczego sama się nie zgłosiłaś na przesłuchanie?
– Po
co, skoro po mnie przyjeżdżają, jak się nie zgłoszę? Taka
darmowa taksówka.
– Jesteś
bezczelna.
– Po
tatusiu. – Spojrzałam znacząco na ojca.
– Co
znowu po mnie!? – oburzył się. – Wszystko co złe, to zaraz po
mnie.
Zaśmiałam
się, jakoś nie umiałam reagować inaczej na jego słowa niż
śmiechem.
– Ale
komórkę to mi chociaż oddajcie co? Albo komputer? Ja muszę mieć
jakiś kontakt z…
– Z
Cyganami? – dopytywała moja matka, wytrzeszczając na mnie te
swoje okropne gały.
– Romami
jeśli już. Poza tym Rom tam był jeden i z tego co wszyscy wiemy,
to już jest zajęty przez naszą Julkę – przypomniałam.
– Skończ
się zgrywać, ja nie pozwolę by moje dziecko, jedyne dziecko, się
po cygańskich rodzinach szwendało – wyolbrzymiała i panikowała
jak zwykle.
– Mną
to się akurat Polak zainteresował albo Szwed… ale korzenie ma
polskie.
– Przynajmniej
Europejczyk – rzucił ojciec z uśmiechem patrząc się na matkę,
która zdawała się miażdżyć go swoim spojrzeniem.
– A
Cygan, to co, Światowiec? – zapytała się taty z pretensją w
głosie.
– Beznarodowościowy
– odpowiedziałam. – Oni nie mają swojego państwa, mają tylko
taką książkę, spis zasad i praw… zapomniałam jak ona się
nazywa, ale Wiktor mi mówił.
– Milcz!
Splotłam
rękę na klatce piersiowej.
– Jestem
u siebie – burknęłam. – To ty wyjdź, bo ja cię nie
zapraszałam.
– Bezczelna
gówniara – rzuciła z furią wymalowaną na twarzy i wyszła.
– I,
kurwa, dobrze! Przynajmniej nie jestem zimną suką jak ty!
– Nicola
– zwrócił mi uwagę ojciec szeptem.
– No
co? Sama się prosiła. Tatuś, jest sprawa!
– Jaka?
– Ewka
chce jechać do wesołego miasteczka, pod Warszawę i…
– Nie.
– I
tak pojadę – zapewniłam.
Oczywiście
popukał się tylko palcem po czole i opuścił mój pokój. Ja już
miałam spakowaną torbę. Wieczorem Ewka i Hubert, bo reszta nie
dała rady się wyrwać, czekali na mnie pod oknem. Najpierw rzuciłam
torbą, potem sama skoczyłam z pierwszego piętra. Wydawało mi się
wysoko, ale… raz się żyje i jakby co, tylko raz umiera.
Oczywiście, jak to ja, zawsze sobie poradziłam. Wsiadłam na skuter
Huberta, mocno chwyciłam go w pół i ruszyliśmy.
– Po
co ci torba? – zapytała Ewka, gdy już znaleźliśmy się pod
Warszawą, choć podróż do krótkich nie należała.
Warszawa
nie była wcale tak blisko nas, a skutery jeździły znacznie wolniej
niż samochody.
– Udowadniam
rodzicom, że mogą mi ufać i że nie zamierzam uciekać z żadnym
cyganem.
– Pokazujesz
im, że zamierzasz uciekać sama? – Hubert zrobił zaskoczoną
minę.
– Nie,
pokazuję, że ja z tych co zawsze wracają.
– I
gdzie zamierzasz nocować?
– W
hotelu, a wy ze mną. Zabawimy się.
– Sorry,
ale nie ze mną, obiecałam, że wrócę. Nica, ja nie mogę. Przez
sprawę z Julią wszyscy mamy przesrane. Policja ciągle pyta co, jak
i gdzie.
– A
ty Hubert?
– Ojciec
pojechał na delegacje, matka wyjechała z kochankiem, który jest
jej sekretarką. Mam jakieś cztery dni. – Uśmiechnął się
smutno, a potem przeczesał palcami swoje kruczoczarne włosy, które
zdjęcie kasku skutecznie potargało.
– No
to zostaniesz ze mną?
– Jak
postawisz alko, bo jestem spłukany, to oczywiste, że zostanę.
– No
to zostaniesz. – Uśmiechnęłam się do niego i zaciągnęłam mu
czapkę „papy smerfa” na oczyska, którą chwilę wcześniej
założył na swoją głowę, pewnie uznając, że fryzury okalanej
żelem już nie uratuje.
Lubiłam
Huberta, był najlepszy z całej paczki, jak taki starszy brat,
którego nigdy nie miałam.
Moje
rzeczy zmieściły się do bagażnika skutera, bo nie miałam ich
wiele. Ruszyliśmy na karuzele, wyposażeni jedynie w portfel i nieco
gotówki. Już przeczuwałam, że będzie to jeden z lepszych
weekendów mojego życia.