Może
trudno wam będzie w to uwierzyć, gdy już przeczytacie cały album
moich wspomnień, ale zapewniam was, że ja kiedyś miałam całkiem
normalne życie. Mój żywot był typowy i w niczym się nie
wyróżniał od codzienności typowych nastolatek. Miałam dwoje
rodziców, którzy doczekali się mnie rok po ślubie, szkołę, za
którą nie przepadałam, poranne wstawanie, którego nienawidziłam.
Paliłam papierosy na przerwie w toalecie i piłam alkohol na
weekendowych domówkach. Czasami był też wypad do jakiegoś klubu,
by poszaleć na parkiecie, a potem całą ekipą udać się do mnie
albo do kogoś innego, kto miał akurat wolną chatę, gdy rodzice
byli na porannej zmianie. Odsypialiśmy i życie toczyło się dalej,
wciąż tak samo, monotonnie, niezmiennie.
Nie
pragnęłam zmian. One przyszły same, a było to latem
dwutysięcznego dwunastego roku. Nadal gdzieś w albumie ze zdjęciami
mam fotografię z rudowłosą Ewką i z kruczoczarnym Hubertem, gdy
stoimy przy dziobie promu. Byliśmy młodzi, uśmiechnięci i nie do
końca trzeźwi. To byli moim przyjaciele, określałam ich takim
mianem, choć wiedziałam, że moja droga od ich drogi w końcu
odbiegnie. Taka już byłam, nigdzie nie umiałam zagrzać miejsca na
dłużej. Osoby w moim życiu zmieniały się tak jak pory roku,
przychodziły, odchodziły, by potem mijać mnie na ulicy i mówić
„cześć” z lekko uniesionymi kącikami ust. Ilu z was
doświadczyło tego samego? Zapewne wielu.
Kiedyś
zastanawiałam się czy mogłabym wymówić jednym tchem wszystkich
ludzi, z którymi zetknął mnie los. Takie dziwne pomysły naszły
mnie przez moją córkę, która po przeprowadzce, co wieczór, gdy
zajadała się kanapkami z ulubionymi dodatkami, czyli pasztetem i
ketchupem, wymieniała wszystkie dzieci, które niegdyś bawiły się
z nią na podwórku, a czasami nawet też sąsiadów z nazwiska i
klatki, w której mieszkali. Ona pielęgnowała wspomnienia, tylko po
to, by nie zapomnieć. A ja? Ja dziś pamiętam, choć chciałabym,
by niektóre z wydarzeń, miejsc przeze mnie odwiedzonych i osób,
którym podawałam dłonie i muskałam w policzki, uleciało w
niebyt.
Gdzieś
w albumie moich wspomnień znalazło się zdjęcie, moje własne, w
oliwkowej, letniej sukience na ramiączkach i z mężczyzną pod
krawatem u mojego boku. To była nasza pierwsza, wspólna fotografia.
To miała być tylko pamiątka na przyszłość, w końcu wakacje
miały dobiec końca, ja miałam powrócić do domu, a on zostać.
Życie... przypadek... nie, właściwie to żadne z tych, ale coś
zadecydowało i stało się inaczej. Coś sprawiło, że droga moja i
droga blondyna o szaroniebieskich oczach zaczęły się przeplatać.
Patrząc
na to zdjęcie sprzed lat, wcisnęłam play na pilocie od stereo, a w
pokoju rozbrzmiały słowa dobrze mi znanej piosenki.
Szukam
siebie w sobie z tamtych lat
Wiem,
wtedy byłam inna
Wokół
wszystko jakoś zmienił świat
Wiem,
nie chcę czuć się winna
Nie
chcę czekać, bo ucieka czas
Co
odeszło już nie wróci
Coraz
dalej jesteś ty, a ja
Krzykiem
pragnę cię zawrócić...
(Marysia
Starosta – Wtedy byłam inna)
Powróćmy
jednak do sierpnia, feralnego dwutysięcznego dwunastego roku. To
wszystko miało miejsce zaraz po tym, gdy Filip ocalił mnie przed
wypadkiem, a najprawdopodobniej też przed śmiercią. Chłopaka o
blond włosach i szerszych niż u moich kolegów ramionach, już nie
było przy mym boku. On odszedł, za to przypałętał się do nas
jakiś starszy mężczyzna, chyba kapitan. Krzyczał. Wcale nie
słuchałam tego co miał mi do powiedzenia. W końcu co go
obchodziło, czy ja, całkowicie obca mu osoba, przeżyję ten rejs
czy też nie? Odpowiedziałam mu z szerokim uśmiechem:
–
Moje
życie, moja sprawa. – Wyminęłam i poszłam do baru.
Dziewczyny
poszły za mną, tak jak to miały w zwyczaju, a chłopaki
postanowili jeszcze zostać przy barierkach i popatrzeć przez burtę.
Bawili się w „kto dalej splunie”.
Dzieciaki
– pomyślałam wtedy o nich, ale powstrzymałam się od
wypowiedzenia tych słów na głos. Nie chciałam ich urazić.
Lubiłam tę trójkę, ale... to były po prostu jeszcze dzieci, mali
chłopcy potrzebujący mamusi i tatusia. Niezaradni, niesamodzielni,
infantylni.
Miałyśmy
z Julką ochotę na piwo, ale, na nieszczęście, na tej łajbie
każdy pytał o dowód. Byłam zmuszona zadowolić się Coca-Colą.
Usiadłyśmy przy jednym ze stolików i sączyłyśmy napoje z
butelek, przez słomkę. Rozmawiałyśmy o jednym ze średnio
ciekawych filmów, których wtedy aż za wiele trafiało na ekrany
kin.
–
Ja
rozumiem wszystko i lubię kino, ale... no gdyby oni nie walili tak
tej masówki, a zrobili mniej filmów, ale za to coś naprawdę
porządnego i wartościowego, a nie kolejny dramat o miłości,
kolejna życiówka o narkomanach, kolejna komedia z banalnym
zakończeniem i masa niestrasznych horrorów, i nieciekawych
thrillerów – wyraziłam na głos swoją opinię.
– A
„Sala samobójców”? – zapytała Ewa. – Widziała któraś z
was? Ponoć dobry film.
–
Mnie
nie ruszył. Problem dzieciaka, takiego typowego bananowca, który
tak naprawdę to nie ma problemów, wiec sam sobie je stwarza –
skomentowałam. – Nudne, głupie, naiwne, o słabej psychice
gówniarza bogatych rodziców.
–
Ty,
wy, to ja to chyba widziałam. – Obudziła się Julia i zanim
kontynuowała, to szybko pociągnęła dwa łyki coli. – Z klasą
na tym byłam. Grałam cały seans na PSP Adriana. Całe szczęście,
że je wziął, bo chyba bym nie wyrobiła ponad godziny na takim
badziewiu.
– A
nie mówiłam? Nie warto marnować czas na jakąś tam „Salę
samobójów”. – I nagle wpadło mi coś do głowy. – Ej, Jula,
jak ty grałaś na PSP Adiego, to co on w tym czasie robił?
–
Grał
też, tylko, że na telefonie.
–
Nicola,
ten facet przy barze ciągle się na ciebie gapi – poinformowała
mnie Ewa nagle, a ja zaczęłam się nerwowo rozglądać dookoła.
–
Który?
– dopytywałam.
–
No
ten co cię uratował – przychyliła się do mnie i szepnęła,
jakbyśmy w jakieś tajnej konspiracji były.
–
To
my może pójdziemy sobie gdzieś… usta poprawić – zaproponowała
Julia i chwyciła Ewkę za rękę. Pociągnęła, by wstała.
–
Usta
to poprawia chirurg plastyczny! – krzyknęłam za nimi z szerokim
uśmiechem rozbawienia.
Chyba
byłam popularna po tej nieudanej akcji pod tytułem „Titanic”,
bo wiele osób się mi przyglądało, pokazywało na mnie palcem i w
ogóle mówiono o mnie. Powinnam się wstydzić i mieć ochotę się
zapaść pod ziemię, ale... wtedy miałam szesnaście lat, myślałam
więc zupełnie innymi kategoriami.
–
Mnie
starcza mój błyszczyk – wymądrzała się Julka, ciągnąc Ewkę
dalej za sobą, aż w końcu zniknęły za rogiem, a ja wyczekiwałam
co teraz nastąpi.
Okazało
się, że brunetka miała racje, bo nie musiałam długo czekać aż
ten mężczyzna do mnie podejdzie. Wtedy zastanawiałam się jak mu
tam było na imię. Szybko sobie przypomniałam, że Filip.
On
podszedł i odbił swoją szklankę o szyjkę mojej butelki.
–
Zawsze
marzyłem o tym, by wychylić drinka z samobójcą – zaczął z
łobuzerskim, choć niewesołym uśmiechem.
No
to się wpasował chłoptaś w temat – pomyślałam, bo
przecież przed chwilą właśnie rozmawialiśmy o "Sali
samobójców".
Aż
z wrażenia przewróciłam oczami i mlasnęłam niezadowolona.
–
Nie
chciałam się zabić, to były tylko takie wygłupy – wyjaśniłam,
by sobie czasami za dużo nie wyobrażał.
Zasiadł
naprzeciw mnie, pomimo że przecież go nie zaprosiłam. Uśmiechnął
się przez ułamek sekundy w sposób niezwykle prawdziwy, a potem
znowu przybrał poważny wyraz twarzy. Jak dla mnie, stanowczo za
poważny.
–
Gdyby
nie ja, to wszystkie brukowce miałyby o czym pisać. Już widzę te
nagłówki gazet… – Zaczął gestykulować dłońmi i co jakiś
czas zginać po dwa paluszki każdej z nich. – „Nastolatka bez
opieki rodziców, sama na rejsie do Szwecji. Nieszczęśliwy wypadek”
albo „Szesnastolatka popełniła samobójstwo, wyskoczyła ze
statku!”.
–
Skąd
wiesz ile mam lat?
–
Nie
wiem, a ile masz? – Znowu się uśmiechnął, ale jednocześnie
wydawał się być bardzo zmieszany. Oczywiście starał się to
zamaskować.
–
Szesnaście.
–
Czyli
trafiłem. A gdzie zgubiłaś to swoje małe Beverly Hills? – Napił
się. Zapewne miał w tej swojej szklaneczce coś alkoholowego.
Patrząc
na to jak lód obija się o ścianki, ponownie poczułam ochotę na
piwo. Przeklęty brak dowodu!
–
Co
proszę? – zapytałam, bo naprawdę nie rozumiałam co miał na
myśli.
–
No,
gdzie zgubiłaś tą grupkę tępaków… znaczy, poklaskujących ci
klakierów?
Nie
dowierzałam w jego słowa. On mówił poważnie? Nabijał się?
Kpił? A może był aż tak bezczelny?
–
Wiesz,
że obrażasz moich przyjaciół?
–
Jeśli
prawda ich obraża, to z pewnością jest coś z nimi nie tak.
Wybacz, nie zamierzam być zakłamany.
–
Wybacz,
nie zamierzam z tobą dłużej dyskutować! – uniosłam się i
wstałam. W przypływie nagłej pomysłowości, albo z braku pomysłu
co by tu zrobić z zawartością mojej szklanej butelki, wyjęłam z
niej słomkę i wylałam colę na głowę temu pacanowi, który
najwidoczniej uważał się za lepszego, mądrzejszego i
przystojniejszego od wszystkich dookoła.
Jego
mina była bezcenna, a to jak ociekał słodkim napojem, mnie
sprawiło tylko wielką radość, że dałam radę mu dokopać.
Ludzie się na nas wejrzeli, kilku wydawało jakieś odgłosy i
pomruki, a jeszcze inni żywo komentowali. Nagle poczułam jak Filip
złapał za mój nadgarstek ponownie tego dnia. Przyciągnął mnie
do siebie.
–
Mała
skandalistka – powiedział z rozbawieniem.
Zaraz,
zaraz… dlaczego on się śmiał? Powinien być wściekły,
wkurzony, zły i nie chcieć mnie znać, a nie się jeszcze ze mnie
nabijać prosto w moje własne, osobiste oczy. Tego już było
stanowczo za wiele.
–
Puścisz
mnie w końcu?
–
Naturalnie.
– Zabrał swoje łapska.
Dopiero
wtedy poczułam, że drugą dłoń miał na moim biodrze.
–
Powodzenia,
miłej podróży i postaraj się nie ulec żadnemu wypadkowi, bo może
mnie nie być w pobliżu, i nie dam rady cię uratować.
Rzuciłam
mu niechętne spojrzenie. Prychnęłam pod nosem i poszłam w swoją
stronę.
–
Pierdolony
anioł stróż się znalazł – powiedziałam sama do siebie.
Zmięłam
w ustach siarczystą wiązankę przekleństw pod adresem
nieznajomego, albo raczej nowo poznanego. Byłam pewna, że nie
miałam ochoty na jego towarzystwo nigdy więcej i ani sekundy
dłużej.
Boli
mnie każdy dzień, czuję znikamy gdzieś
Nie
ma już naszych słów
Wtedy
byłam inna
Tamta
miłość we śnie może przytrafi się
Jedno
dziś dobrze wiem
Wtedy
byłam inna
Zniknął
gdzieś tamten żar, mijam znów setki par
Jedno
dziś dobrze wiem
Wtedy
byłam inna...
(Marysia
Starosta – Wtedy byłam inna)
Prom
dobijał do brzegu, a ja wreszcie mogłam spokojnie odetchnąć.
Odczuwałam ulgę. Mówiłam samej sobie, że Szwecja jest duża, za
duża bym ponownie spotkała tamtego palanta. Nie pozostało więc
nic innego, jak tylko cieszyć się wakacjami i nie narzekać.
–
Nad
czym tak trybisz? – zapytała Ewa, zakładając za ucho swoją rudą
grzywkę, przystrzyżoną na bok.
–
Nad
Filipem. Wiesz, to ten facet, któremu zawdzięczam to, że jeszcze
żyję.
–
Może
się z nim pożegnaj. Możecie się więcej nie zobaczyć,
gołąbeczki.
–
Gołąbeczki?
– zadrwiłam. – Prędzej piranie albo dwa bojowniki wpuszczone do
jednego akwarium, toczące z sobą bój na śmierć i życie, o nic
niewarte terytorium.
–
Skoro
jest nic niewarte, to może pora się ugiąć? – założyła torbę
sportową na jedno ramie.
Ja
chwyciłam za mój plecak i spojrzałam na nią wilkiem.
–
Podziękuję
za tę propozycję. Wybacz, ale jej nawet nie rozpatrzę.
–
Jest
aż tak okropny? Mnie wydawał się przystojny. – Wtrąciła się
Julia, która nagle wyrosła przy moim boku niczym spod ziemi. –
Wiesz… taki męski.
–
Co
do męski… mężczyzn. Gdzie nasi panowie?
–
Kradną
kapitanowi czapkę – odpowiedziała z uśmiechem Julia. –
Zresztą, to nie panowie, to chłopcy. Za to tamten…
–
Tamten
facet oprócz seksownego ciała, męskiego wyrazu twarzy i zapewne
imponujących rozmiarów penisa, ma też podły charakter,
niewyparzony język i złośliwe docinki.
–
Czyli
jest jak ty w wersji męskiej? – dopytywała Ewa.
Miałam
ochotę ją zdzielić przez łeb, ale się opanowałam.
–
Dziękuję
za stwierdzenie, że mam seksowne ciało. – Uśmiechnęłam się
ironicznie, wyminęłam moje przyjaciółeczki i poczłapałam
przodem, gdzie tłum ludzi zebrał się, by opuścić prom.
W
oddali dostrzegłam Filipa. Właśnie schodził na suchy ląd.
Podbiegła do niego jakaś mała dziewczynka. Widziałam jak bierze
ją na ręce i całuje w policzek jakąś kobietę, zapewne matkę
tego dziecka, być może nawet swoją żonę. Nie, to niemożliwe, by
taki złośliwy i arogancki typ miał tak ładną żonę. Przecież
taka kobieta, bez trudu znalazłaby sobie innego męża. Z pewnością
o milszym i sympatyczniejszy usposobieniu. To nie byłoby takie
trudne. Większość facetów miała milsze usposobienie od niego.
Jednak ta mała, co ją właśnie wsadzał sobie na barana, musiałam
przyznać, że była nawet urokliwa, taka blondyneczka.
– A
jednak się na niego gapisz? – zauważyła Julia.
–
Życzę
mu w myślach jak najgorzej. Gdybym miała jego zdjęcie, to
zrobiłabym z niego laleczkę voodoo.
Od
tego, coraz bardziej mi ciążącego, tematu pana aroganckiego
wybawił mnie Dominik. Chłopak podszedł i pokazał co ma pod
popielatym T-shirtem. Miał tam oczywiście czapkę kapitana.
–
Sam
ci dał? – zapytała Julia.
–
Ty
jesteś kretynką czy tylko udajesz? – Dominik uderzył się
teatralnie z otwartej dłoni w czoło, a pozostała dwójka się
roześmiała.
Ja
tylko przewróciłam oczami.
–
Gdyby
mi ją dał, to bym jej przecież nie ukrywał – wyjaśnił podczas
schodzenia na ląd.
Oczywiście
będąc już poza promem, musieliśmy poczekać na Huberta i
Tobiasza, którzy, jak zwykle, się gdzieś zgubili. Zawsze sporo
trwało ich odnalezienie, więc nie było sensu szukać. Lepiej było
przysiąść na pobliskim murku i wyczekiwać aż sami się odnajdą.
–
Pierw
hotel, motel, czy jak to tam się wabi, czy zwiedzamy? – dopytywał
Tobiasz i ochoczo przy tym gestykulował, jakby był naćpany, a
przecież był tylko po lufce trawy, czym od razu się pochwalił,
gdy tylko z Hubertem stanęli przed nami.
–
Chciałabym
mieć taką banie jak ty po kilku buchach, to byłby niezwykle
skuteczny proces oszczędnościowy. – Poklepałam bruneta o ciemnej
karnacji po plecach i ramieniu. – Pierw zostawimy bagaże, zjemy,
wypijemy i ruszymy w tutejsze kluby.
–
Sądzisz,
że tu są jakieś kluby? – zapytała Julia. – Bo ja już się
nie mogę doczekać aż potańczymy.
–
Boże…
– zaczęłam, ale nie dokończyłam. Przewróciłam tylko po raz
kolejny oczami, głośno westchnęłam i przestałam się zastanawiać
nad tym co takiego złego zrobiłam w życiu, że Bóg skazał mnie
akurat na towarzystwo tak mało rozgarniętych ludzi. Ja wiem, że
oni marihuanę palili i nie wymagałam od nich, by podawali mi wzory
z chemii czy wiedzieli ile wynosi liczba PI, ale no… kurwa jakieś
podstawy powinni jednak zachować.
Bez
trudu złapaliśmy taksówkę. Taką dużą, która miała z tyłu
sześć miejsc. Podjechaliśmy pod polecany przez taksówkarza
pensjonat, bo oczywiście nie wpadliśmy na pomysł, by wcześniej
coś zarezerwować.
–
Tam
na pewno coś dla was znajdą – zapewniał starszy pan, mówiący
do nas w języku angielskim.
Okazało
się, że pensjonacik znajduje się w leśnych terenach, takich nieco
parkowych… bardziej jednak leśnych, bo nawet nie postarali się o
najtańszą kostkę brukową. Wszędzie dziury i doły. Przeklinałam
na głos, a Julia wraz ze mną. Obydwie założyłyśmy niewygodne,
wysokie sandałki.
–
Kurwa,
czekajcie. Ja zmienię buty na tenisówki! – Usiadłam na pieńku i
zaczęłam rozsupływać sznurówki na kilkanaście wiązań.
Widziałam irytacje w oczach chłopaków, więc zapytałam: – a
może któryś chce mnie ponieść?
Chętnych,
jak łatwo się domyślić, nie było, więc dali mi w spokoju
zmienić buty.
–
Mężczyźni
– syknęłam z dezaprobatą.
–
No
co? – zbuntował się Hubert.
–
No
co? – powtórzyłam po nim. – Damie w potrzebie nawet nie łaska
pomóc, to, właśnie to.
–
Damie,
to może i bym pomógł – zakpił ze mnie i zaczął się rozglądać
dokoła. – Tylko, że żadnej tutaj nie widzę – dodał, a ja
rzuciłam w niego szyszką.
Spakowałam
moje niewygodne, ale niezwykle ładne buciki do plecaka, a założyłam
wygodne, najzwyklejsze trampki. Okazało się, że i tak musieliśmy
czekać na Julkę. W końcu i ona stanęła na płaskiej podeszwie,
więc ruszyliśmy dalej w drogę. Szliśmy tą, pożal się boże,
wyznaczoną ścieżką. Szliśmy i końca nie było widać.
–
Co
on mówił? – dopytywał Hubert.
–
Kto?
– odburknęła już niemało zdenerwowana Ewka.
–
Ten
taksówkarz?
–
Gdybym
go teraz dorwała, to już by nic nie powiedział do końca swoich
dni. Palant jeden. Wysadził nas i skazał na tę mordęgę.
–
Nie
przesadzajcie. Nie jest tak źle. Jest lasek, świeże powietrze,
dróżka nawet jest i jesteśmy razem. – Roześmiałam się sama ze
swoich słów, wyprzedziłam ich i zaczęłam prowadzić.
Widziałam
kątem oka jak Dominik pokazuje, że mam świra, a Hubert pyta
szeptem, co ja takiego brałam i czy jeszcze trochę zostało, bo
jeśli tak, to on chętnie, by z tego skorzystał. Natomiast Julia i
Tobiasz się śmiali jak głupi do sera, bo wypalona, przed ponad
dwiema godzinami, trawka jeszcze na nich działała.
W
końcu, w tym gąszczu natury, przywitała nas drewniana brama, taka
wysoka i zakończona łukiem. Wtedy nie obchodziło mnie zupełnie
jak ona wyglądała. Najważniejsze, że była otwarta. Poszłam
przodem. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to domek i kucharz
oparty o ścianę, palący papierosa. Zapytałam go którędy do
recepcji. Wskazał drogę. Na szczęście nie było daleko, bo
recepcja była tam gdzie stołówka i gdzie sala bankietowa oraz
pokoje szefostwa. Musiałam przyznać, że wszystko było gustownie
urządzone, trochę w takim góralskim stylu, przemieszanym i
przeplatanym z nowoczesnością.
Podeszłam
do lady, zadzwoniłam dzwoneczkiem. Czekałam, czekałam i czekałam.
Pozbyłam się w tym czasie plecaka z pleców, bo mi ciążył.
Tobiasz to już prawie spał, opierając się o ten blat recepcji, a
Hubert, jako jedyny inteligentny, przystawił sobie krzesło i wziął
Ewkę na kolana. Już miałam zrobić awanturę czemu tak długo
czekamy i o to ile jeszcze ma to trwać. Chciałam powiedzieć, że
to ujma i w Polsce byłoby nie do pomyślenia, by tak traktować
potencjalnych klientów, ale prawda jest taka, że właściciele tego
zadupia mogli być w Polsce nie raz i nie dwa, i wiedzieć jak u nas
jest. Fakt faktem, u nas w kraju bywało jeszcze gorzej.
W
końcu przez recepcję przeszła jakaś kobieta z dzieckiem na
rękach. Nie zwróciłam na nią szczególnej uwagi, dopóki nie
powiedziała:
–
Ja
zaraz do was przyjdę, młodzi, poczekajcie chwilę. – Miała
spokojny głos, ale w jej ruchach było coś nerwowego i
niepokojącego.
Znaczy,
mnie to nie niepokoiło, bardziej ona wydawała się być
niespokojna.
Baczniej
się jej przyjrzałam i dotarło do mnie, że to ta sama kobieta, z
tym samym dzieckiem. Ta, którą widziałam z Filipem, gdy jeszcze ja
byłam na promie, a on już na lądzie. O kurwa! Przecież Szwecja
jest duża! Może przynajmniej jego tutaj nie spotkam.
Moje błagania okazały się mrzonkami, bo kobieta zawołała:
–
Filip,
pomożesz mi.
No
i zjawił się pan, według Julii przystojny, według Ewy męski, a
według mnie arogancki.
–
Naturalnie
– powiedział, wsuwając długopis w kieszonkę swojej koszuli w
kratę. Była na krótki rękaw. Przeczesał włosy dłońmi i
poszedł za kobietą.
Razem
wyszli na zewnątrz.
Z
zaciekawieniem obserwowałam co się będzie działo. Oczywiście
moje zaciekawienie było spowodowane tym, że nie miałam nic
ciekawszego do roboty. Ten cały Filip ponownie przekroczył próg,
tym razem taszcząc za sobą jakiegoś innego, wielkiego faceta.
–
Nie
powinieneś prowadzić po pijanemu – odezwała się kobieta.
–
Zamknij
się – wydukał ten pijany, ledwie słaniający się na nogach.
–
Ona
ma rację. – przemówił pan arogancki.
–
Ona
ma racje! Ma, kurwa, rację! Ty wiesz, co ja jej, kurwa, powiem? Ty
wiesz? – bełkotał.
–
Tak,
bracie, wiem, wiem co jej powiesz – mówił w taki sposób, jakby
się starał go uspokoić. – W pokoju jej to powiesz. A teraz chodź
po prostu na górę. – Podtrzymywał tego pijanego i taszczył go
po schodach.
–
Albo
jej nie mów. Sam suce powiem. Ty wiesz co ja jej powiem? Wiesz,
kurwa, co ja jej powiem!? – Pląkał się dalej, lekko sepleniąc.
–
Tak,
wiem. – Filip wydawał się być nieco bezsilny i nawet trochę
zirytowany.
Nie
przejmowałam się jego stanem. Mnie zastanawiało dlaczego jakiś
facet mówi „suka”, zapewne o swojej kobiecie. Pewnie mają takie
„przyjemne” usposobienie z powodów genetycznych, w końcu Filip
do niego mówił „bracie”. Tak, ich charakterek, niewyparzony
język, pewność siebie i arogancja, na pewno były jakąś wadą
genetyczną, przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
Zjawiła
się ta kobieta z dzieckiem, która wcześniej gdzieś zniknęła.
Tym razem była bez dziecka, więc pewnie gdzieś je podrzuciła.
Przeprosiła wszystkich obecnych za scenę, której byli przed chwilą
świadkami. Wszystkich obecnych, czyli nas i dwójkę jakiś
staruszków grających w szachy przy stoliku.
Przeszła
za biurko recepcji i zapytała:
– W
czym wam mogę pomóc? Mieliście rezerwację?
Byłam
pod wrażeniem tego jak łatwo przeszła z tym wszystkim do porządku
dziennego. Żadnego wstydu, złości, gniewu, ani nawet wyrazu
bezsilności nie dostrzegłam na jej twarzy.
–
My
tak właściwie… – zaczęłam i oczywiście przerwał mi nikt
inny. jak ten arogancki buc o imieniu Filip.
–
Paula,
idź lepiej do niego. On nie odpuści – powiedział tak półszeptem
do tej piękności o brązowych, lśniących włosach. – Ja się
wszystkim zajmę, obiecuję. – Puścił ją przodem, a potem sam
wszedł za ladę biurka. – Filip Czarnecki, poniekąd właściciel.
W czym mogę pomóc?
–
No,
mnie to mógłbyś pomagać co noc – wypaliła Julia, będąca
dosłownie pod jakimś dziwnym wpływem jego magnetycznego
spojrzenia.
Filip
się jednak nawet nie zaśmiał. Zbył taki komplement milczeniem i
poważnym wyrazem twarzy.
–
Chcieliśmy
pokój albo ze dwa. Sześć osób. – Uznałam, że jak ja nie złożę
konkretnego zamówienia, to już nikt tego nie zrobi.
–
Macie
rezerwację?
–
Nie.
–
Nie
ma miejsc.
Zaśmiałam
się.
–
Ty
żartujesz? Jakiś kretyn, taksówkarz…
–
To
zgłoś reklamację do korporacji – odparł i rzucił w moją
stronę bezczelnym, sztucznym i wymuszonym uśmiechem.
– W
takim razie wezwij nam taksówkę – syknęłam wielce zirytowana.
Boże,
co za palant. Jeszcze nawet na mnie nie patrzył, tylko tak zerknął,
a potem wyciągnął ten swój długopisik z kieszonki na piersi i
coś pisał w księdze hotelowej.
–
Nie
dojedzie, zawieszenie by padło. Chyba, że Jeep, ale nie jestem
pewny czy jakaś korporacja…
–
Nieważne.
Wracamy! – zadecydowałam.
–
Ściemni
się zanim dojdziecie do drogi, potem czas na złapanie taksówki.
Nie wiadomo też czy gdzieś będą wolne miejsca. – Skutecznie
zatrzymał nas tymi słowami. Zaczął przewracać kartki.
– A
co innego mamy zrobić? – zapytałam się, uderzając otwartymi
dłońmi o blat recepcji, a gdy na mnie spojrzał przewróciłam
oczami.
–
Nie
mogę pozwolić, by banda dzieciaków szwendała się po lesie o tak
późnej porze, a potem nocami błądziła po nieznanym im terenie.
Troje z was ulokuję w dwuosobowym pokoju. Niewielki, ale jak
połączycie łóżka, to dwa dni przetrzymacie. Potem będzie wolny
pokój czteroosobowy. Dostawię wam tam wtedy kanapę, może nawet
dwie, jeśli chcecie zostać dłużej niż jedną noc.
–
Masz
pokój. Jeden, dwuosobowy. Nas już jest sześciu – rzekłam, bo
chyba miał jakiś spory problem z liczeniem albo coś pominął. No
chyba nie myślał, że ja będę spała na podłodze, prawda?
–
Chłopaki,
pójdziecie do dwójki na piętro. – Podał klucz na dłoń
zaspanego Dominika. – A wy, dziewczyny… pomyślę zaraz co z wami
zrobić. – Pochylił się, oparł łokcie o biurko, a kciuki
przyłożył do swoich brwi. – Jedyne wyjście, to zostaniecie
tutaj.
– W
recepcji? – Poczułam się nawet nieco oburzona.
–
Nie,
tutaj, w sensie tu gdzie znajduje się recepcja i mieszkania dla
rodziny. Moi rodzice wrócą za trzy dni, przeniosę się do ich
pokoju, a wam oddam mój własny.
–
Dziękuję
– rzekła Julia, robiąc do tego buca maślane oczka.
– A
ja nie dziękuję. Chociaż nawet się spisałeś, nie powiem, że
nie. Gdzie klucz?
–
Musicie
na niego trochę poczekać. Przeniosę tylko dokumenty bym mógł
wieczorami pracować i się wam nie kręcić. Dajcie mi godzinę.
Bagaże możecie zostawić za recepcją, to nie Polska, tu
złodziejstwo nie jest tak rozpowszechnione.
Ewę
i Julie rozbawił jego dowcip. Mnie zirytował.
–
Filip!
– zatrzymałam go, gdy już wyszedł zza biurka i pokonał dwa
pierwsze schody prowadzące na górę.
–
Tak?
– Spojrzał na mnie pytająco, niemal wisząc przez poręcz.
–
Sukienka
tej pani, która była w recepcji przed tobą. Gdzie taką dostanę?
– A
skąd ja to mogę wiedzieć?
–
Myślałam,
że wiesz w czym chodzi twoja żona i skąd ma ubrania, ale skoro nie
wiesz. – Odwróciłam się na pięcie.
–
To
nie moja żona, to moja bratowa, ale rozumiem, że zadałaś to
pytanie tylko po to, by sprawdzić czy jestem wolny, czy zajęty.
Spojrzałam
na niego z niedowierzaniem.
–
Nie
schlebiaj sobie.
–
Nic
mi tak nie schlebia, jak twoje zainteresowanie. Uratowałem cię dwa
razy jednego dnia, bądź miła, bo mogę nie zrobić tego po raz
trzeci, a masz niezwykły dar do wpadania w tarapaty i sprawiania
sobie utrudnień.
– U
was to rodzinne? – Zrobiłam kilka kroków w jego stronę.
–
Co
takiego?
–
Bezczelność
– wycedziłam przez zęby, stając tylko schodek niżej niż on
stał. Niemal dotykałam nosem jego koszuli. Czułam zapach jego
perfum.
–
Szczerze,
to nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale być może tak właśnie
jest. Wrócę po was za godzinę, postaraj się nie wypaść w tym
czasie za burtę.
–
Bezczelny
arogant i prostak.
– I
powiedziała to kobieta, która przez własną głupotę o mało nie
straciła życia! – odrzekł podniesionym tonem, zmierzając
jednocześnie na górę.
–
To
była tylko zabawa! – krzyknęłam do jego pleców.
Zatrzymał
się i odwrócił. Stał daleko, ale nawet z tej odległości
widziałam jak jego oczy ciemnieją.
–
Niezwykle
szczeniacka i prostacka. A sukienkę Pauliny, jeśli dobrze pamiętam,
to uszyła moja mama. – Zatkał mnie. Z resztą on nawet nie czekał
na moją odpowiedź. Po prostu, jak gdyby nigdy nic, kontynuował
swoją podróż schodami na górę.
Hej kochana;) Przeczytałam prolog i ten rozdział, skoro opublikowałaś je od nowa i będę czytać również kolejne;) Ale nie zauważyłam większych zmian w fabule, ewentualnie w budowie zdań, więc nie będę się powtarzać z komentarzem. Bez sensu, żebym drugi raz pisała to samo. Ale wiedz, że jestem i jak tylko pojawi się coś nowego to przyjdę przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!;*
No proszę... przybywam tu prawie dokładnie rok później xD Tyle, że nie 20 sierpnia, a 19. Szmat czasu.
UsuńWpadłam tylko powiadomić, że jestem i czytam. Nie będę komentować każdego rozdziału, tylko zbiorowo 3 czy 4. Ale wiedz, że jestem i możesz czekać a moje skromne opinie;D
Ja też jestem! Nawet punktualnie, co u mnie jest rzadkością :D
OdpowiedzUsuńPolubiłam Nicole. Pod prologiem nie byłam jeszcze tego pewna, ale teraz już jestem. Zdecydowanie wolę takie pewne siebie (nawet przesadnie) bohaterki z ciętym językiem, niż takie potulne, które po takiej wymianie zdań pewnie płakałyby godzinami w poduszkę. A Filip mnie intryguje. Nie ukrywa tego, że interesuje się Nicole, a przy tym nie zachowuje się jak dureń, który chce się jej przypodobać. Właściwie, to sama nie jestem pewna, o co mu dokładnie chodzi. Ale widać, że mimo wszystko jest trochę lepiej wychowany i odpowiedzialniejszy, niż ona.
W ogóle to na początku nie wiedziałam do końca, o co chodzi, jak był fragment z tą córką. Dopiero potem się zorientowałam, że to może być pisane z perspektywy dłuższego czasu.
Podoba mi się. I podobają mi się bohaterowie. Z pewnością wpadnę, kiedy tylko pojawi się coś nowego :)
Pozdrawiam :3
Podoba mi się zestawienie melancholijnej, nawet trochę zdołowanej Nicoli z początku rozdziału z tą pewną siebie, nieco pyskatą szsnastoletnią z dalszej części.
OdpowiedzUsuńTwoi bohaterowie wydają mi się relistyczni, tacy współcześni nastolatkowie "bez cenzury". Na razie gubię się w imionach chłopaków, ale myślę, ze z czasem się w nich ogarnę.
Bardzo interesuje mnie postać Filipa. Wydaje mi się, że coś ukrywa. Dobrze; że coś wykombinował z pokojami dla ekipy Nicoli, w sumie miło z jego strony, wcale nie musiał tego robić. Pod tą arogancką powłoką musi kryć się dobry, ciepły człowiek. Zastanawia mnie, jaki stosunek będzie miał wobec Nikoli i spółki - bardziej kumpelski czy raczej belferski?
Jedna sprawa a propos poprawności:
rok 2000 - rok dwutysięczny
rok 2012 - rok DWA TYSIĄCE dwunasty
Jestem na to strasznie wyczulona. :'))
Czytam dalej, ciekawa tego, jak potoczą się losy ekipy na "yolo" podróżującej do Szwecji. ;)) Tak swoją drogą - Symaptyczni ci nieogarnięci przyjaciele, bardzo miło mi się o nich czyta.
PS Podpisuję się pod zdaniem Nicoli o "Sali Samobójców"!
Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że jest tak późna godzina a ja muszę iśc rano do pracy w przeciwnym wypadku czytałabym dalej, bo naprawdę historia Nicoli i Filipa (chyba można to tak nazwac, co?) bardzo mnie wciągnęłą.
OdpowiedzUsuńNicola jest świetna, taka spontaniczna i wyszczekana, ma charakterek, co bardzo mnie cieszy, nie jest bezbarwną postacią, o której ciężko cokolwiek napisac. Żałuję, ze ie było mnie na tym promie i kiedy oblewała Filipa Colą z chęcią przypiłabym jej piateczkę i jeśli miałabym w ręku jakąś butelkę z piciem zrobiłabym to samo :)
A co do aroganckiego Filipa to chyba ciekawi mnie jeszcze bardziej niż Nicola. Nie wiem czemu, coś mi mówi, ze odegra bardzo ważną rolę w tym opowiadaniu, no wiem, wiem, niczego wielkiego nie odkryłam bo przecież jest a raczej będzie jedną z głównych postaci, ale chodziło mi o to, że to chyba jego tyczy się tutuł "Zgadnij kim jestem" mam rację?
Jutro po pracy na pewno tu wrócę, póki co kończę i lecę spac :/
http://nauczysz-sie-mnie.blogspot.com/
Też mi się nie podobał ten wspomniany film, tragedia jakaś a nie "Sala samobójców". Natomiast uwielbiam "Titanica", to tak odnośnie poprzedniego rozdziału.
OdpowiedzUsuńNicola i Filip, Filip i Nicola. Jakoś nie umiem sobie ich razem wyobrazić, bo to tak jakby wpuścić dwa bojowniki do jednego akwarium. Polubiłam ich oboje, bo oboje barwni, ciekawi i na swój niepowtarzalny sposób uroczy. Podoba mi się też narracja, jest taka lekka, płynna, niemęcząca.
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com
Główna bohaterka to typowa lekko rozpieszczona nastolatka. przynajmniej takie sprawia wrażenie.
OdpowiedzUsuńFilip... Filip póki co sprawia dość dobre wrażenie. Wręcz zadziwil mnie tym, jak spokojnie przyjął ociekająca mu po włosach cole :))
Póki co nie zapałałam sympatią do głównej bohaterki, jeżeli chodzi o jej przeszłość. W wersji obecnej jest nieco bardziej statyczna, melancholijna, spokojna. Taka, wydaje mi się bardziej interesująca. Jako szesnastoletnia dziewczyna zachowywała się bezmyślnie niczym dzieciak z podstawówki.
OdpowiedzUsuńZaczynam patrzeć na nią w bardziej przychylny sposób, gdy pojawia się przy niej Filip. Razem tworzą coś ciekawego, co przykuwa uwagę. Nie do końca wyobrażam sobie ich jako parę, ale póki co ich znajomość, o ile tak można to nazwać, jest bardzo ciekawa. Intryguje mnie jak to dalej się rozwinie.
Wybacz, że dopiero teraz komentuję, ale nie miał wcześniej wolnego czasu :(
OdpowiedzUsuńTen rozdział podoba mi się. Choć zastanawia mnie to, czemu bohaterka tak wypiera się faktu, że Filip jej się podoba. Przecież to nic złego, poza tym ja wcale nie uważam, żeby był tak arogancki. Prędzej to Nikola taka własnie jest.
Znalazłam w tekście trochę błędów:
napoje z butelek po przez słomkę.
poprzez
założyła torbę sportową na jedno ramie.
ramię
Podziękuję za tę propozycje.
propozycję
Dziękuje za stwierdzenie, że mam seksowne ciało.
Dziękuję
Ja się wszystkim zajmę, obiecuje.
obiecuję
Filip wydaje się być fajnym i pomocnym facetem. W szoku jestem, że nie pogniewał się kiedy Nikola wylała na niego colę. To nie mogło być za przyjemne ;)
Czytam dalej.
amandiolabadeo.blogspot.com
Nie obraź się, ale ja jestem tego samego zdania co Filip. Przyjaciele Nikoli to naprawdę dzieciaki. Ich zachowanie jest wprost prostackie i zbyt mało dorosłe. W dzisiejszych czasach szesnastolatkowie chcą się usamodzielniać, udawać dorosłych, a przyjaciele głównej bohaterki raczej tego nie pokazują.
OdpowiedzUsuńTrochę nie rozumiem Nikoli. Przecież Filip nie zrobił nic takiego złego. Powiedział tylko zdania, które mówiły prawde o jej przyjaciołach. To jeszcze nie powód, żeby aż tak mocno go nienawidzić. Poza tym chłopak uratował jej życie, a potem postarał się, aby ona i jej ekipa mieli gdzie spać. Zachował się bardzo profesjonalnie moim zdaniem. No, ale cóż... to tylko szesnastolatkowie, co oni mogą wiedzieć o dobrych manierach...?