Czytasz? Nie zapomnij skomentować!

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 8 - T’avel bachtali o terno hai terńi

Obudziły mnie wibracje i ból w karku. Otworzyłam oczy i oślepiona światłem, natychmiast je zamknęłam. Nastroiłam się na nieuniknione i ponownie otworzyłam, tym razem najpierw jedno, a potem drugie oko. Było mi cholernie niewygodnie. Nienawidziłam spać na kanapie. Trąciłam Filipa nogą. Nie zareagował. Trąciłam więc jeszcze raz. Przecknął się.
Ej, koleś! Twój telefon wibruje i trzęsie cała kanapą – powiedziałam.
To co? – odszepnął i ponownie zamknął oczy. Wsparł potylicę wygodnie na oparciu kanapy i chrapał dalej.
No ej! – wrzasnęłam i wymierzyłam mu takiego porządnego kopniaka z pięty.
Poskutkowało, bo sięgnął dłonią do kieszeni dżinsów, wyłączył komórkę i ponownie oddał się drzemce.
W końcu te wibracje przestały mnie irytować, więc mogłam pójść w jego ślady. Ułożyłam rączki, ze zwiniętą w kłębek koszulą Filipa, pod policzek i odpłynęłam.
Ledwo przywitałam krainę Morfeusza, a już dobiegła do moich uszu muzyka. Prosiłam, by ściszyli, ale zarówno Filip, jak i reszta chłopaków, uznali, że „przecież ten kawałek jest taki spokojniutki”. Nikogo nie interesowało, że ja nie lubię tej piosenki. Nie miałam wyjścia, musiałam się podnieść. Zmusiłam się do tego, by usiąść, a już u mojego boku zmaterializowała się Ewka z dwoma kubkami.
Kawa dla ciebie, a dla ciebie Filip, melisa.
Pijesz melisę? – zdziwiłam się.
Czego się dziwisz? Fakt, że się obudziłem przy tobie, podniósł mi wystarczająco ciśnienie. W obecnej sytuacji kubek kawy mógłby mnie zabić. – Jak widać, arogant znów uraczył nas swoją obecnością, a przyjazny Filipek schował się w cień.
Ale ci pojechał – Ewka też niepotrzebnie usiłowała dolać oliwy do ognia.
Ja już się przyzwyczaiłam – odparłam i machnęłam ręką na odczepne. – Julia wróciła? – zapytałam, wstając. Miałam zamiar pójść do toalety.
Nie – chór przemówił.
Naprawdę?
Tak! – znów ten sam chór i Filip, który obserwował każdy mój ruch znad żółtego kubka.
Trzeba będzie jej poszukać.
Nie trzeba.
Wiesz gdzie jest? – Wbiłam pytające, pełne nadziei oczyska w Czarneckiego, a on pokręcił głową na nie. Burak jeden. Zdusiłam w sobie pragnienie opieprzenia go, choć przyznam, że ledwie, ledwie mi się to udało.
W ciągu trzech dni wrócą.
Dzwonili do ciebie?
Nie wiem, bo jakaś upierdliwa istota kazała mi wyłączyć telefon komórkowy. Straszna z tej istoty suka, śmiała mi zostawić siniaka na udzie.
Nie wytrzymałam i rzuciłam w niego tym co akurat miałam pod ręką. Na jego szczęście był to lekki przedmiot w postaci spinki do włosów. Na dodatek ledwie jemu się o ramie otarł. Zazwyczaj miałam dobrego cela, ale na kacu z tym bywało różnie. Cała ta sytuacja utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że im człowiek głupszy, tym więcej ma szczęścia.
Będę leciał, bo nie czuję się tu mile widziany – rzekł z pretensją i wstał z kanapy. – Dzięki za meliskę – zwrócił się do Ewy, nawet puścił jej oczko.
Dzięki Bogu, może wreszcie przestanie zwracać na mnie uwagę i zainteresuje się gnębieniem innej dziewczyny. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tą dziewczyną była właśnie Ewka. Jednak już kolejne słowa Filipa, brutalnie ściągnęły mnie na ziemię. Zacytował w moją stronę fragment, akurat wygrywanej z laptopa, pioseneczki:
– „Chcę cię przytulić, chwilę potem już udusić, wiem, że można żyć inaczej i tak być nie musi.” – Potarł swoją dłonią mój policzek, a po chwili mnie w niego musnął, rozgrzanymi, wręcz parzącymi wargami. – Do zobaczenia, Nicolo. – Puścił do mnie oczko i zniknął za drzwiami.
On na ciebie leci – odezwał się Dominik.
Przekręciłam zamek w drzwiach i spojrzałam na Ewkę.
On ma racje – jak na złość przytaknęła temu małemu świrowi.
To niech leci, tylko niech uważa przy lądowaniu. Upadki z wysokości bywają często śmiertelne. – Zacisnęłam piąstki, warknęłam zirytowana i poczłapałam w stronę czajnika elektrycznego, by zagotować wodę na jeszcze jedną kawę.
W tamtym dniu już nie spotkałam Filipa Czarneckiego, spotkałam natomiast jego mamę, jak siedziała z Maciusiem na huśtawce ogrodowej i lekko ją kołysała. Chciałam się obok niej przedrzeć niezauważona, ale oczywiście, nie udało mi się to. Miałam wrażenie, że ta kobieta wypatrzyłaby mnie nawet z siedmiomilowej odległości, na dodatek przysłałaby mi kurierem siedmiomilowe sandały, bym mogła zawitać do niej na miłą pogawędkę. No nic, z góry uprzedziłam, że się spieszę, i że przysiadłam się tylko na moment. Zerknęłam na Macieja. Musiałam przyznać, że choć dzieci mnie nie rozczulały i za nimi nie przepadałam, to ten wydawał się być nawet uroczy, tylko się pluł niepotrzebnie.
Szukałam was wczoraj, ale jak poszliście na spacer, tak już chyba nie wróciliście do pokoju – zagadnęła, a ja zastanawiałam się czy to brzmiało przyjemnie, czy krytycznie.
Faktycznie, poszliśmy do moich przyjaciół na imprezę. Potem Paulina i Adam także do nas dołączyli, ale oni wcześniej poszli, a my usnęliśmy. – Nie wiem po co się tej kobiecie tłumaczyłam, przecież jeszcze nie była i miejmy nadzieję, że nigdy nie będzie moją teściową. Jednak pani Natalia miała w sobie taką serdeczność, troskę, opiekuńczość, że nie sposób było przed nią się nie otworzyć.
A jak Filip się sprawuje?
Gorzej się już nie da – chciałam odpowiedzieć, ale przecież nie mogłam jej w oczy powiedzieć, że wychowała szowinistycznego dupka i aroganckiego błazna w jednym. Widać było, że kocha synów, więc to mogłoby złamać jej serce.
W miarę – odrzekłam z delikatnym uśmiechem i myślałam jakby tu zmienić temat. – A jak Marek, wróci po małego?
Skoro powiedział, że wróci, to na pewno wróci.
Dlaczego go zostawił?
Nie wiem. Marek zawsze był… był specyficzny.
Każde z pani dzieci jest specyficzne. W znaczeniu wyjątkowe – dopowiedziałam szybko to drugie zdanie, by czasami jej nie urazić.
Tak, ale Marek nie jest złym chłopakiem, tylko zawsze był niezwykle pomocny i nierzadko udzielał innym pomocy swoim własnym kosztem. Często nabawiał się problemów, właśnie przez przyjaciół.
Wpadł w złe towarzystwo? – postanowiłam pociągnąć ją trochę za język.
Każde z moich dzieci obracało się w szemranym towarzystwie. Dwadzieścia lat mieszkaliśmy na warszawskiej Pradze. Chyba słyszałaś jaka to niebezpieczna okolica?
Pewnie, każdy słyszał.
Tylko, że zarówno Adam, jak i Filip, umieli sobie w takich klimatach poradzić. Nie są naiwni, nie są też szczególne pomocni, nie wierzą w przyjaźń po jednym kieliszku, a Marek… Marek ma za dobre serce.
To znaczy, że Filip nie ma dobrego serca? – podłapałam szybko.
Łapiesz mnie za słówka. – Uśmiechnęła się do mnie i pogroziła mi palcem, a potem wsunęła smoczek do buzi Maciusia, bo ten zaczynał marudzić. – Filip jest… Filip lubi rządzić. Uwielbia być dowódcą.
To akurat zauważyłam.
Dlatego on nie zginie w tłumie, nie da się przekrzyczeć ani przekręcić na inną stronę, by stracić. Filip to typ chłopaczka, który będzie przepychał się łokciami i drążył, drążył aż osiągnie cel. Wykorzysta innych, by zyskać co zaplanował, ale sam nie da się wykorzystać.
Obym tylko ja nie była jego celem – pomyślałam, przypominając sobie, że Adam także mnie przed tym przestrzegał.
Czyli potencjalnej synowej doradziłaby pani Marka, a Filipa odradziła? – odważyłam się zadać to pytanie.
Nie, dlaczego? Po prostu zależy czego by ta dziewczyna oczekiwała. Marek byłby lepszym, spokojniejszym i z pewnością pogodniejszym towarzyszem życia, ale trzeba by go było na każdym kroku pilnować, by nie wsiąknął w złe kręgi i nie zaprzepaścił szczęścia rodzinnego dla nowych kumpli. Z kolei Filip… przy Filipie wytrwa tylko taka odważna, która nie boi się mocnych wrażeń i ciągle brak jej adrenaliny.
Cholera, opis mnie, dokładnie wykapany opis mojej osoby. Tylko, że ja miałam, od momentu odgrywania sceny Titanica, emocji i adrenaliny aż w nadmiarze, a zaginięcie Julii jeszcze mój stan niepokoju niepotrzebnie doprawiało – pomyślałam.
Wie pani co, ja muszę już lecieć. Koleżanka moja przepadła niczym kamfora i chyba muszę jakoś się z nią skontaktować – wyjaśniłam na głos.
Pożegnałam się z panią Natalią, powiedziałam uprzejme „dzień dobry” panu Darkowi, którego mijałam i poszłam do pokoju Filipa, który aktualnie nadal zajmowałam, bo nie było mi nic wiadomo, by mnie z niego wykurzył. Jak na złość Jula nie odbierała telefonu.
Kolejnego dnia grałam z Filipem oraz jego bratem i bratową w kenta. Na szczęście drużyny podzieliliśmy tak, że my kobiety rywalizowałyśmy z tą męską, słabą płcią i ograłyśmy ich dwadzieścia siedem do zera.
To nie fair, bo ja koncentrowałem swoją uwagę na czymś zupełnie innym niż tajne znaki – zbuntował się Filip, który cała rozgrywkę zapuszczał oczyska w moje cycki. – Specjalnie założyłaś taki dekolt – jeszcze mnie śmiał oskarżać o to w jakich bluzkach chodzę.
Ubieram to w czym mi wygodnie.
Ja bym mojej żony, w takim stroju, z domu na trzy kroki za próg nie wypuścił – wtrącił się Adam.
A ty już nie dodawaj swoich zbędnych kilku złotych – ofuknęłam go.
Jak długo żyję na świece, tak nigdy nie słyszałem, by ktoś nazwał pieniądze zbędnymi.
Jak widzisz jestem wyjątkowa.
Wiem, na niewyjątkową mój młodszy braciszek, by tyle czasu nie marnował.
Adam, ale dlaczego marnował, przecież zawsze coś może z tego się wykluć – wtrąciła Paulina.
Tak, wykluć, chyba wojna – powiedziałam i sięgnęłam z półki eurobiznes. – Uprzedzam, że bankrutuję zwykle po pierwszym okrążeniu.
Ale po pierwszym to się chyba nie da – zdziwił się Filip.
No widzisz, a ja potrafię.
Kobieta zawsze potrafi zbankrutować.
Nie no, kolejny szowinista w rodzinie – pomyślałam, spoglądając na Adama, nawet już nie komentowałam tych jego słów, tylko zaczęłam rozdzielać pieniądze.
Daj, ja to zrobię, bo kobieta to zawsze tak liczy, by się pomylić – Filip najwidoczniej był chętni do udzielenia mi zbędnej pomocy.
No tak, by wiesz, potem mówić, że jakieś dwie stówki się gdzieś w drobne wydatki musiały zaplątać, a potem ty jesteś goły, a ona ma zaskórniaki.
Bo jak bym tak nie robiła, to byśmy żadnych oszczędności nie mieli, bo ty być zaraz wszystko wydał – rzuciła niemiłym tonem w kierunku męża Paulina.
Nie kłóćcie się, zaraz zobaczymy kto ma zmysł rekina biznesu. Zaczynamy. Najmłodszy zaczyna czy najbystrzejszy? Bo jeśli najbystrzejszy to ja – znowu przechwalał się Czarnecki.
Najstarszy, ty narcyzie – warknął Adam i wyrwał bratu kostkę z dłoni.
On mi zablał – Filip seplenił i zrobił minę takiego małego, słodkiego, obrażonego i rozczarowanego chłopczyka.
Ani trochę nie było mi go żal.
Mamo, on mi zablał! – krzyknął, unosząc się nieco z pufy i wyglądając przez otwarte okno.
Co ci zabrał!? – odkrzyknęła kobieta.
Kostkę do gly! – dalej seplenił, czym sprawiał, że wszyscy się podśmiewaliśmy.
Dorośnij, ty ośle jeden! – ryknął na niego ojciec.
Wiedziałem, że ci tak powie – szepnął Adam i w końcu rzucił kostką.
Wieczorem, kiedy z Filipem leżeliśmy w łóżku, oczywiście ubrani, on opowiadał mi o książce pod tytułem „Dzieciństwo Jezusa”. W pierwszej chwili się od tego wzbraniałam, bo nie byłam szczególnie religijna, ale gdy tylko mi wyjaśnił, że w tej książce słowo „Bóg” pada raptem dwa razy i to bez konkretnego powodu, w powiedzeniach podobnych do „na miłość Boską”, poczułam się niezwykle zaintrygowana ową powieścią.
A więc trafiają do niemal idealnego świata, tak?
Tak, do miejsca gdzie wszyscy mówią po Hiszpańsku, nie mają wspomnień ani ciężaru poprzednich doświadczeń. Ludzie pracują, chodzą na zakupy, uczą się w państwowych, darmowych placówkach.
Utopia.
Chore społeczeństwo. Znaczy społeczeństwo, które zachorowało na zbyteczną poprawność i normalność... na idealność. Tylko książka nie jest o epidemii, a pięciolatku, o Dawidzie, któremu Simon pomaga odnaleźć matkę.
Jak ona go pozna, skoro nie ma wspomnień? – zapytałam zmartwiona.
Filip wstał, odszukał książkę na regale, złożył jakiś napis na pierwszej stronie po okładce.
Proszę, to dla ciebie. Sama przeczytasz i się dowiesz. To opowieść o życiu Jezusa, przełożona na czasy współczesne. Można uznać, że chory jest chłopiec, bo jest wyjątkowy, nieco autystyczny, ale ja jednak wolę myśleć, że chore jest wszystko co go otacza, a on swoją szczególną indywidualnością buntuje się przeciw wyidealizowanemu społeczeństwu.
– „Dla złośliwej, pyskatej i nieco wrednowatej blondyny od wyjątkowego, idealnego i skromnego Filipka” – przeczytałam na głos, po czym roześmiałam się na całego.
Nie wiedziałam, że za moment wkroczy do pokoju Julia u boku Wiktora i przestanie mi być do śmiechu. Oniemiałam, gdy ich zobaczyłam, a zaraz potem się wydarłam:
Gdzieś ty była!? Wiesz jak się martwiłam!? Jesteś cała!?
Filip natomiast tylko podał dłoń Wiktorowi, mówiąc:
Moje gratulacje, stary kumplu.
Nie miałam pojęcia czego Filip gratuluje temu porywaczowi, ale już po chwili Julia mnie oświeciła:
Poznaj mojego męża.
Już go znam – odpowiedziałam pośpiesznie, nie zwracając szczególnej uwagi na słowo „mąż”, bo z początku po prostu umknęło mi znaczenie tego słowa. – Jak to męża!? – wykrzyknęłam.
Może sam się przedstawię i nieco wyjaśnię… – zaczął Wiktor.
Ty się lepiej zamknij! – warknęłam na niego. – Nie mogliście wziąć ślubu, ona jest nieletnia.
Mogli – wtrącił się jakiś męski głos. Wejrzałam na otwarte drzwi, a w progu stał nikt inny, jak ojciec Filipa. – W kulturze Romów, Nicolo, kiedyś było tak, że mężczyzna musiał kupić sobie żonę, ale było to bardzo kłopotliwe, gdyż nie zawsze było Cygana stać zapłacić tyle ile żądał ojciec dziewczyny. Stąd właśnie powstał nowy zwyczaj, zwyczaj porwań.
Przeklęty zwyczaj! – Tupnęłam nogą.
Cudowny zwyczaj. – Rozanielona Julia założyła ręce na szyję swojemu wybrańcowi i musnęła jego usta.
Ale co to porwanie ma ze ślubem wspólnego?
W kulturze Romów kobieta nie miała nic do powiedzenia, mężczyzna ją porywał, zabierał na przykład do hotelu i jeśli była dziewicą, to już czyniło go jej mężem, i tak jest do dziś. Oczywiście jeszcze trzeba spełnić kilka warunków.
No mów pan dalej, może jakiegoś nie spełnił – zachęcałam ojca Filipa, by kontynuował.
Wódkę masz? – zapytał Wiktora.
Mam.
Trzy doby minęły?
Minęły. Odstawiłem na miejsce porwania, do niemal rodzinnego domu, do przyjaciół na czas – upierał się Cygan.
Ale tu nie ma jej ojca – wtrącił się pan Darek i uniósł kąciki ust do góry.
Ale ona ojca nie ma, to mąż matki, więc zaręczyny obwieszczamy tutaj.
Boże, poczułam się jak w „Matrixie”, jakbym dosłownie trafiła do jakiegoś innego wymiaru, gorszego świata albo chuj wie gdzie. Wszystko odbywało się tak szybko i choć działo się to przy mnie, to tak jakbym była całkowicie nieobecna. Pan Darek przyjął butelkę wódki przyozdobioną czerwoną wstążką, złotem, błyszczącymi kamieniami i kwiatami. Wiktor coś do niego mówił, że jest mu jak ojciec. Mnie wytłumaczono, że ta butelka to „płoska” się zowie.
Pan Dariusz upił łyk z tej płoski i rzekł:
T’avel bachtali o terno hai terńi.
Co to znaczy? – zapytałam.
Niech będą szczęśliwi Młody i Młoda – wyjaśnił mi Filip.
Jaja sobie robicie? To taki wkręt? „Mamy cię” albo coś w tym rodzaju?
Nie, Nicolo, w kulturze Romów tak jest. Jeszcze tylko wesele.
Wesele? – Oczy to już pewnie miałam jak talerze deserowe z wrażenia i zaszokowania.
Bijav – oznajmił w języku cygańskim Wiktor. – Czyli kheław, bagaw, zha, pani – dodał, wyliczając to wszystko na palcach.
A to co znaczy? – zapytałam Filipa.
Nagle Czarnecki stał się moją encyklopedią wiedzy na temat Romów, czyli tego co nigdy wcześniej mnie nie interesowało i byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym, jak do tej pory, żyła w błogiej nieświadomości na temat tego barbarzyńskiego narodu.
Taniec, śpiew, jadło i chlanie. Po prostu wesele, Nicolo. – Filip wzruszył ramionami, uśmiechnął się i jeszcze raz pogratulował koledze, a ja myślałam, że mnie szlag jasny trafi na miejscu.
Na drugi dzień odbyło się weselisko jak marzenie. Julia w błyszczącej, pokaźnej sukni ze złoceniami, a Wiktor w czerwonej koszuli, także błyszczącej. Filip wyjaśnił mi, że u Romów na weselu, najbardziej rzucający się w oczy muszą być państwo młodzi i właśnie strój ma ich wyróżniać.
Niespodziewanie jakiś Cygan przewiązał czymś na wzór chusty dłonie Julii i Wiktora. Wypytał ją czy naprawdę z własnej, nieprzymuszonej woli, chce poślubić tego oto Cygana. Oczywiście głupia Julia przytaknęła. Potem ten nowy, nieznany mi, starszy cygan zwrócił się do nich w romskim języku. Nic a nic go nie zrozumiałam, więc ponownie szturchnęłam Filipa łokciem w żebra.
– „Rzucam klucz do wody. Tak jak nikt go z niej nie wydobędzie i nic nim nie otworzy, tak i was nic już nie rozłączy” – przetłumaczył mój osobisty tłumacz, a Julia i Wiktor zostali wyswobodzeni z więzów.
No i zaczęło się wesele, trwające ponad dwie doby.
Julia, ty oszalałaś – powiedziałam do niej, gdy po przyjęciu weselnym zmierzali do dwukółki zaprzęgniętej do białego konia.
I co z tego? Jestem młoda, wolno mi chyba raz na całe życie zrobić coś szalonego.
Prawie go nie znasz.
Kocham go. – Uśmiech na jej twarzy, którego nie widziałam nigdy wcześniej, zwiastował, że mówi szczerze.
A twoi rodzice? – zapytałam, choć wiedziałam, że to akurat najsłabszy z możliwych argumentów.
Mam siedemnaście lat, to prawe osiemnaście.
Prawie, w tym wypadku, czyni znaczną różnicę – oddelegowywałam całą armie pewnych argumentów do wnętrza jej rozsądku.
Zaszyjemy się gdzieś, do osiemnastu jej nie znajdą – zapewnił mnie Wiktor z chłopięcym uśmieszkiem.
Dzięki, że mnie uspokoiłeś. Nie ma co, ty to zawsze wiesz, co powiedzieć – zironizowałam.
Tak już mój urok. – Wiktor wzruszył ramionami i pożegnał się z każdym mężczyzną podaniem dłoni, a kobiety musnął w policzek. – Jedziemy? – zapytał Julii.
Jeszcze chwila.
Samolot na nas nie poczeka.
Chwila mówię! – ryknęła na niego.
Wiktor przewrócił oczami i wydawał się być nie lada zirytowany. Miałam nadzieję, że Julia wkurzy go przed wylotem tak bardzo, że ją nam zwróci i po całej tej ślubnej farsie nie będzie już ani śladu.
Filip, mam nadzieję, że będziesz żałował, że nie skorzystałeś, gdy jeszcze miałeś okazje, teraz już jestem mężatką – powiedziała do Czarneckiego.
Wybacz, ale nie będę rozpaczał z powodu zmarnowanej szansy. Szczęścia życzę. – Objął ją serdecznie i szepnął coś do jej ucha, a potem się oddalił na krok, wciąż trzymając ją za ręce. – Jedźcie już, bo naprawdę się spóźnicie – tępak ich poganiał, a ja liczyłam jeszcze na jakiś cud, co uratuje moją koleżankę z łap tego Roma.
Właśnie, już naprawdę czas. – Wiktor popukał palcem w cyferblat swojego złotego, ogromniastego zegarka, który spoczywał na jego nadgarstku. Chwycił Julie za biodra, wsadził do dwukółki, wsiadł za nią i ruszył.
Odjechali. Chwila moment i nie było po nich śladu.
Uwielbiam śluby – rzucił pan Darek rozbawiony, choć mnie ani trochę nie było do śmiechu. – Zostało jeszcze z osiemnaście butelek wódki i dużo wina, jedzenia też nie brakuje, to bawmy się dalej? – zapytał i spojrzał na tego kogo miał obok siebie, czyli padło akurat na Huberta.
Mój nastoletni przyjaciel uśmiechnął się i przytaknął ruchem głowy.
Darek poczochrał go po włosach, mówiąc:
Dzieciaki wy, dzieciaki. Jak ja wam zazdroszczę tego wieku.
Kiedy tak wszyscy wracali na salę balową, ja byłam w szoku. Co to za pojebana rodzina? W ogóle co to za popieprzone zwyczaje? Jakaś szajka ojca chrzestnego, czy jak? Nie miałam czasu szukać w swoim wnętrzu, w ciszy i samotności odpowiedzi na te pytania, bo Filip złapał mnie pod bok i zmusił bym poszła za tłumem. Zresztą, nawet jakbym całymi tygodniami szukała odpowiedzi na te wszystkie pytana, to zapewne bez egzystowania w towarzystwie rodziny Czarneckich i tak bym ich nie odnalazła. Nie miałam zatem wyjścia, musiałam robić dobrą minę do niezrozumianej przeze mnie gry, która najwidoczniej odbywała się bez jakichkolwiek zasad obowiązujących w normalnym społeczeństwie.

14 komentarzy:

  1. Kompletnie mnie ta część zszokowała.Julka jest kompletnie ... nawet nie wiem jak to określić,jest młoda szalona ale ona jakby w ogóle nie myślała o konsekwencjach tego co robi,teraz jest super love forever ale przecież wiecznie tak nie będzie,ona go nie zna,nie wie jaki jest,nic o nim nie wie.Wydaje mi się,że ta dziewczyna nie dorosła do roli żony,oczywiście mogę się mylić ale odnoszę takie wrażenie.
    Mam tylko nadzieję,że za szybko nie wpakuje się w bachora i zdąży wszystko dokładnie przemyśleć.
    Nie dziwię się rekacji Nicoli,ci ludzie mają rzeczywiście popieprzone zwyczaje i zapewne kiedyś Julka pożałuje swojej decyzji.

    OdpowiedzUsuń
  2. O jak szybko się zakochała, ta miłość :D
    Zwyczaje, jakby moją przyjaciółkę to spotkało to nie wiem sama czy bym się śmiała czy płakała. Barbi się wkopała, teraz czekać jak oprzytomnieje, no chyba że miłość przetrwa.
    Filip i Nicola haha, dobrze się o nich czyta.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brak mi normalnie słów. Toć ona go w ogóle nie zna, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby przez 3 dni można było człowieka poznać, a do tego jeszcze po ślubie daje mu się gdzieś wywieźć. To przekracza granice nieodpowiedzialności i młodzieńczego szaleństwa.
    Do tego cała paczka znajomych przyklaskuje, bo w końcu można się pobawić na weselu, a co ich w sumie obchodzi, że jedna osoba nie wróci z nimi do domu. Dziwne to trochę i takie jakoś mało realne. Przecież chyba rodzina w końcu zacznie się o nią martwić i jej szukać czy nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie do końca realne, ale nie w sferze fantasty, tak więc jak to mówią "w życiu wszystko się może zdarzyć".
      Rodzina normalne, że zacznie się martwić, bo Julka nie pochodzi z patologicznego domu, gdzie mają ją w dupie.
      Natomiast czy będzie tego nieodpowiedzialnego i młodzieńczego szaleństwa żałowała? Być może nie, może w małżeństwie jej się ułoży.

      Usuń
    2. Właśnie ja też odnoszę wrażenie, że Julia będzie szczęśliwa, że odnajdzie swoje miejsce u boku Wiktora. Po tych 11 rozdziałach nauczyłem się, że to opowiadanie jest nieprzewidywalne, a więc skoro wszyscy spodziewacie się, że Barbie będzie żałowała, to znaczy, że nie będzie żałowała. Natomiast uważam, że Nicole przy Filipie czeka ciężkie życie, a jego przy niej jeszcze cięższe.

      Usuń
    3. Zgadzam się... Też mam wrażenie, że Nicoli przy Filipie będzie gorzej (a przynajmniej mniej kolorowy) niż Julii z Wiktorem...
      Filip jest specyficzny, a specyficzni ludzie bywaja trudni...

      Usuń
  4. Tego się nie spodziewała. Julia jest jeszcze bardzo młoda i szalona chyba nie zastanawiała się długo nad podjęciem tej decyzji a przecież to wybór na całe życie. Oni się prawie nie znali. Ciekawe jak będzie wyglądało ich małżeństwo czy cały czas będzie jak w bajce czy Julia pożałuje tej decyzji. Szczerze to nie dziwię się reakcji Nicoli bo to nie jest na porządku dziennym, że cygan poznaje dziewczynę i porywa ją żeby ją poślubić

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie spodziewałam się, że będzie taki finał tej eskapady Julii i Wiktora, myślałam, ze to taka ściema dla uciechy gawiedzi. Nie wiem jak można za kogoś wyjść, praktycznie się nie znając. Dziwię się, ze Julia twierdzi, że kocha Wiktora, trzy dni temu szalał za Filipem, tak szybko jej przeszło, tak szybko się zakochała w Wiktorze. No ale może Darek ma rację, że jak wszystko wskazuje, na to, że Julia będzie żałować swojej decyzji co do małżeństwa, to pewnie będzie na odwrót i będą szczęśliwi. W zaistniałej sytuacji mam nadzieję, że tak będzie. tylko ciekawe co na to rodzina Julii, jak reszta towarzystwa wróci do domu, a ona nie, to dopiero pewnie rozpęta się awantura.

    OdpowiedzUsuń
  6. To i ja dołączę do grona osób, które nie spodziewały się takiego zakończenia "porwania" Julii. Myślałam, że to żart, że gdzieś się ukryli w innym pokoju czy coś, a tu takie rewelacje przywieźli. Może i uważam, że ten ich pomysł delikatnie mówiąc jest porąbany, ale nie zaskoczyłoby mnie gdyby później okazało się, że Julia i Wiktor to szczęśliwe małżeństwo. Poza tym z takim tempem to ona do 20 będzie miała gromadkę dzieci :D
    Na miejscu Nicoli to chyba bym się nieźle wkurzyła, a nie tak spokojnie jeszcze ze wszystkimi rozmawiała.
    Skoro Nicola sama czuje, że coś z tą rodziną jest nie tak to powinna już pakować walizki i uciekać....

    OdpowiedzUsuń
  7. Tragedia, brak mi totalnie słów, przecież ona w ogóle go nie zna, ile mogła się dowiedzieć o nim przez te 3 dni? jednak mam nadzieję, ze nie pożałuje tej decyzji w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  8. slub??? jejku... i kocha go,? przeciez oni ... jejku...

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział i przybliżył obyczaje cygańskie. U nich, z tego co mi się kiedyś obiło o uszy, to faktycznie wszystko jest tak szybko, sprawnie i też ponoć impreza pijana i huczna.
    Zastanawiam się tylko co Julia ma w głowie, że zdecydowała się na poślubienie obcego jej Roma. Z drugiej strony, życie to jednak loteria i może się okazać, że ona jednak będzie szczęśliwa i to znacznie bardziej niż jakaś jej koleżanka, która chodziła z chłopakiem trzy lata za rączkę zanim poszła do łóżka, a potem kolejne trzy jako narzeczeństwo przed ślubem. Ciekawi mnie jak poprowadzić jej i Wiktora losy, bo chyba zamierzasz do nich kiedyś powrócić, a nie się ich pozbyć z opowiadania, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. "Przecknął się" - ocknął

    "Filipek arogant znów uraczył nas swoją obecnością, a przyjazny Filipek schował się w cień" - nie zbyt rozumiem to zdanie, bo nie zauważyłam w tym rozdziale przyjaznego Filipka;D

    " Potem ten nowy, nieznany mi, starszy cygan" - Cygan z dużej

    Jestem w szoku po tym, co się tutaj stało. W sumie to sama nie wiem, czy mi się to podoba, czy nie, bo... jestem w szoku. Po prostu. W życiu nie zrozumiem powodów, które kierowały Julią, że zgodziła się na jakiś cygański ślub z jakimś chłopkiem, którego znała wtedy... kilka godzin? Myślałam, że to opowiadanie będzie opowiadaniem realnym, możliwym, rzeczywistym, ale ten rozdział to jakaś abstrakcja ;D

    OdpowiedzUsuń