Obudziły
mnie wibracje i ból w karku. Otworzyłam oczy i oślepiona światłem,
natychmiast je zamknęłam. Nastroiłam się na nieuniknione i
ponownie otworzyłam, tym razem najpierw jedno, a potem drugie oko.
Było mi cholernie niewygodnie. Nienawidziłam spać na kanapie.
Trąciłam Filipa nogą. Nie zareagował. Trąciłam więc jeszcze
raz. Przecknął się.
–
Ej,
koleś! Twój telefon wibruje i trzęsie cała kanapą –
powiedziałam.
–
To
co? – odszepnął i ponownie zamknął oczy. Wsparł potylicę
wygodnie na oparciu kanapy i chrapał dalej.
–
No
ej! – wrzasnęłam i wymierzyłam mu takiego porządnego kopniaka z
pięty.
Poskutkowało,
bo sięgnął dłonią do kieszeni dżinsów, wyłączył komórkę i
ponownie oddał się drzemce.
W
końcu te wibracje przestały mnie irytować, więc mogłam pójść
w jego ślady. Ułożyłam rączki, ze zwiniętą w kłębek koszulą
Filipa, pod policzek i odpłynęłam.
Ledwo
przywitałam krainę Morfeusza, a już dobiegła do moich uszu
muzyka. Prosiłam, by ściszyli, ale zarówno Filip, jak i reszta
chłopaków, uznali, że „przecież ten kawałek jest taki
spokojniutki”. Nikogo nie interesowało, że ja nie lubię tej
piosenki. Nie miałam wyjścia, musiałam się podnieść. Zmusiłam
się do tego, by usiąść, a już u mojego boku zmaterializowała
się Ewka z dwoma kubkami.
–
Kawa
dla ciebie, a dla ciebie Filip, melisa.
–
Pijesz
melisę? – zdziwiłam się.
–
Czego
się dziwisz? Fakt, że się obudziłem przy tobie, podniósł mi
wystarczająco ciśnienie. W obecnej sytuacji kubek kawy mógłby
mnie zabić. – Jak widać, arogant znów uraczył nas swoją
obecnością, a przyjazny Filipek schował się w cień.
–
Ale
ci pojechał – Ewka też niepotrzebnie usiłowała dolać oliwy do
ognia.
–
Ja
już się przyzwyczaiłam – odparłam i machnęłam ręką na
odczepne. – Julia wróciła? – zapytałam, wstając. Miałam
zamiar pójść do toalety.
–
Nie
– chór przemówił.
–
Naprawdę?
–
Tak!
– znów ten sam chór i Filip, który obserwował każdy mój ruch
znad żółtego kubka.
–
Trzeba
będzie jej poszukać.
–
Nie
trzeba.
–
Wiesz
gdzie jest? – Wbiłam pytające, pełne nadziei oczyska w
Czarneckiego, a on pokręcił głową na nie. Burak jeden. Zdusiłam
w sobie pragnienie opieprzenia go, choć przyznam, że ledwie, ledwie
mi się to udało.
– W
ciągu trzech dni wrócą.
–
Dzwonili
do ciebie?
–
Nie
wiem, bo jakaś upierdliwa istota kazała mi wyłączyć telefon
komórkowy. Straszna z tej istoty suka, śmiała mi zostawić siniaka
na udzie.
Nie
wytrzymałam i rzuciłam w niego tym co akurat miałam pod ręką. Na
jego szczęście był to lekki przedmiot w postaci spinki do włosów.
Na dodatek ledwie jemu się o ramie otarł. Zazwyczaj miałam dobrego
cela, ale na kacu z tym bywało różnie. Cała ta sytuacja
utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że im człowiek głupszy, tym
więcej ma szczęścia.
–
Będę
leciał, bo nie czuję się tu mile widziany – rzekł z pretensją
i wstał z kanapy. – Dzięki za meliskę – zwrócił się do Ewy,
nawet puścił jej oczko.
Dzięki
Bogu, może wreszcie przestanie zwracać na mnie uwagę i
zainteresuje się gnębieniem innej dziewczyny. Nie
miałabym nic przeciwko, gdyby tą dziewczyną była właśnie Ewka.
Jednak już kolejne słowa Filipa, brutalnie ściągnęły mnie na
ziemię. Zacytował w moją stronę fragment, akurat wygrywanej z
laptopa, pioseneczki:
–
„Chcę
cię przytulić, chwilę potem już udusić, wiem, że można żyć
inaczej i tak być nie musi.” – Potarł swoją dłonią mój
policzek, a po chwili mnie w niego musnął, rozgrzanymi, wręcz
parzącymi wargami. – Do zobaczenia, Nicolo. – Puścił do mnie
oczko i zniknął za drzwiami.
–
On
na ciebie leci – odezwał się Dominik.
Przekręciłam
zamek w drzwiach i spojrzałam na Ewkę.
–
On
ma racje – jak na złość przytaknęła temu małemu świrowi.
–
To
niech leci, tylko niech uważa przy lądowaniu. Upadki z wysokości
bywają często śmiertelne. – Zacisnęłam piąstki, warknęłam
zirytowana i poczłapałam w stronę czajnika elektrycznego, by
zagotować wodę na jeszcze jedną kawę.
W
tamtym dniu już nie spotkałam Filipa Czarneckiego, spotkałam
natomiast jego mamę, jak siedziała z Maciusiem na huśtawce
ogrodowej i lekko ją kołysała. Chciałam się obok niej przedrzeć
niezauważona, ale oczywiście, nie udało mi się to. Miałam
wrażenie, że ta kobieta wypatrzyłaby mnie nawet z siedmiomilowej
odległości, na dodatek przysłałaby mi kurierem siedmiomilowe
sandały, bym mogła zawitać do niej na miłą pogawędkę. No nic,
z góry uprzedziłam, że się spieszę, i że przysiadłam się
tylko na moment. Zerknęłam na Macieja. Musiałam przyznać, że
choć dzieci mnie nie rozczulały i za nimi nie przepadałam, to ten
wydawał się być nawet uroczy, tylko się pluł niepotrzebnie.
–
Szukałam
was wczoraj, ale jak poszliście na spacer, tak już chyba nie
wróciliście do pokoju – zagadnęła, a ja zastanawiałam się czy
to brzmiało przyjemnie, czy krytycznie.
–
Faktycznie,
poszliśmy do moich przyjaciół na imprezę. Potem Paulina i Adam
także do nas dołączyli, ale oni wcześniej poszli, a my usnęliśmy.
– Nie wiem po co się tej kobiecie tłumaczyłam, przecież jeszcze
nie była i miejmy nadzieję, że nigdy nie będzie moją teściową.
Jednak pani Natalia miała w sobie taką serdeczność, troskę,
opiekuńczość, że nie sposób było przed nią się nie otworzyć.
– A
jak Filip się sprawuje?
Gorzej
się już nie da – chciałam odpowiedzieć, ale przecież nie
mogłam jej w oczy powiedzieć, że wychowała szowinistycznego dupka
i aroganckiego błazna w jednym. Widać było, że kocha synów, więc
to mogłoby złamać jej serce.
– W
miarę – odrzekłam z delikatnym uśmiechem i myślałam jakby tu
zmienić temat. – A jak Marek, wróci po małego?
–
Skoro
powiedział, że wróci, to na pewno wróci.
–
Dlaczego
go zostawił?
–
Nie
wiem. Marek zawsze był… był specyficzny.
–
Każde
z pani dzieci jest specyficzne. W znaczeniu wyjątkowe –
dopowiedziałam szybko to drugie zdanie, by czasami jej nie urazić.
–
Tak,
ale Marek nie jest złym chłopakiem, tylko zawsze był niezwykle
pomocny i nierzadko udzielał innym pomocy swoim własnym kosztem.
Często nabawiał się problemów, właśnie przez przyjaciół.
–
Wpadł
w złe towarzystwo? – postanowiłam pociągnąć ją trochę za
język.
–
Każde
z moich dzieci obracało się w szemranym towarzystwie. Dwadzieścia
lat mieszkaliśmy na warszawskiej Pradze. Chyba słyszałaś jaka to
niebezpieczna okolica?
–
Pewnie,
każdy słyszał.
–
Tylko,
że zarówno Adam, jak i Filip, umieli sobie w takich klimatach
poradzić. Nie są naiwni, nie są też szczególne pomocni, nie
wierzą w przyjaźń po jednym kieliszku, a Marek… Marek ma za
dobre serce.
–
To
znaczy, że Filip nie ma dobrego serca? – podłapałam szybko.
–
Łapiesz
mnie za słówka. – Uśmiechnęła się do mnie i pogroziła mi
palcem, a potem wsunęła smoczek do buzi Maciusia, bo ten zaczynał
marudzić. – Filip jest… Filip lubi rządzić. Uwielbia być
dowódcą.
–
To
akurat zauważyłam.
–
Dlatego
on nie zginie w tłumie, nie da się przekrzyczeć ani przekręcić
na inną stronę, by stracić. Filip to typ chłopaczka, który
będzie przepychał się łokciami i drążył, drążył aż
osiągnie cel. Wykorzysta innych, by zyskać co zaplanował, ale sam
nie da się wykorzystać.
Obym
tylko ja nie była jego celem – pomyślałam, przypominając
sobie, że Adam także mnie przed tym przestrzegał.
–
Czyli
potencjalnej synowej doradziłaby pani Marka, a Filipa odradziła? –
odważyłam się zadać to pytanie.
–
Nie,
dlaczego? Po prostu zależy czego by ta dziewczyna oczekiwała. Marek
byłby lepszym, spokojniejszym i z pewnością pogodniejszym
towarzyszem życia, ale trzeba by go było na każdym kroku pilnować,
by nie wsiąknął w złe kręgi i nie zaprzepaścił szczęścia
rodzinnego dla nowych kumpli. Z kolei Filip… przy Filipie wytrwa
tylko taka odważna, która nie boi się mocnych wrażeń i ciągle
brak jej adrenaliny.
Cholera,
opis mnie, dokładnie wykapany opis mojej osoby. Tylko, że ja
miałam, od momentu odgrywania sceny Titanica, emocji i adrenaliny aż
w nadmiarze, a zaginięcie Julii jeszcze mój stan niepokoju
niepotrzebnie doprawiało – pomyślałam.
–
Wie
pani co, ja muszę już lecieć. Koleżanka moja przepadła niczym
kamfora i chyba muszę jakoś się z nią skontaktować –
wyjaśniłam na głos.
Pożegnałam
się z panią Natalią, powiedziałam uprzejme „dzień dobry”
panu Darkowi, którego mijałam i poszłam do pokoju Filipa, który
aktualnie nadal zajmowałam, bo nie było mi nic wiadomo, by mnie z
niego wykurzył. Jak na złość Jula nie odbierała telefonu.
Kolejnego
dnia grałam z Filipem oraz jego bratem i bratową w kenta. Na
szczęście drużyny podzieliliśmy tak, że my kobiety
rywalizowałyśmy z tą męską, słabą płcią i ograłyśmy ich
dwadzieścia siedem do zera.
–
To
nie fair, bo ja koncentrowałem swoją uwagę na czymś zupełnie
innym niż tajne znaki – zbuntował się Filip, który cała
rozgrywkę zapuszczał oczyska w moje cycki. – Specjalnie założyłaś
taki dekolt – jeszcze mnie śmiał oskarżać o to w jakich
bluzkach chodzę.
–
Ubieram
to w czym mi wygodnie.
–
Ja
bym mojej żony, w takim stroju, z domu na trzy kroki za próg nie
wypuścił – wtrącił się Adam.
– A
ty już nie dodawaj swoich zbędnych kilku złotych – ofuknęłam
go.
–
Jak
długo żyję na świece, tak nigdy nie słyszałem, by ktoś nazwał
pieniądze zbędnymi.
–
Jak
widzisz jestem wyjątkowa.
–
Wiem,
na niewyjątkową mój młodszy braciszek, by tyle czasu nie
marnował.
–
Adam,
ale dlaczego marnował, przecież zawsze coś może z tego się
wykluć – wtrąciła Paulina.
–
Tak,
wykluć, chyba wojna – powiedziałam i sięgnęłam z półki
eurobiznes. – Uprzedzam, że bankrutuję zwykle po pierwszym
okrążeniu.
–
Ale
po pierwszym to się chyba nie da – zdziwił się Filip.
–
No
widzisz, a ja potrafię.
–
Kobieta
zawsze potrafi zbankrutować.
Nie
no, kolejny szowinista w rodzinie – pomyślałam, spoglądając
na Adama, nawet już nie komentowałam tych jego słów, tylko
zaczęłam rozdzielać pieniądze.
–
Daj,
ja to zrobię, bo kobieta to zawsze tak liczy, by się pomylić –
Filip najwidoczniej był chętni do udzielenia mi zbędnej pomocy.
–
No
tak, by wiesz, potem mówić, że jakieś dwie stówki się gdzieś w
drobne wydatki musiały zaplątać, a potem ty jesteś goły, a ona
ma zaskórniaki.
–
Bo
jak bym tak nie robiła, to byśmy żadnych oszczędności nie mieli,
bo ty być zaraz wszystko wydał – rzuciła niemiłym tonem w
kierunku męża Paulina.
–
Nie
kłóćcie się, zaraz zobaczymy kto ma zmysł rekina biznesu.
Zaczynamy. Najmłodszy zaczyna czy najbystrzejszy? Bo jeśli
najbystrzejszy to ja – znowu przechwalał się Czarnecki.
–
Najstarszy,
ty narcyzie – warknął Adam i wyrwał bratu kostkę z dłoni.
–
On
mi zablał – Filip seplenił i zrobił minę takiego małego,
słodkiego, obrażonego i rozczarowanego chłopczyka.
Ani
trochę nie było mi go żal.
–
Mamo,
on mi zablał! – krzyknął, unosząc się nieco z pufy i
wyglądając przez otwarte okno.
–
Co
ci zabrał!? – odkrzyknęła kobieta.
–
Kostkę
do gly! – dalej seplenił, czym sprawiał, że wszyscy się
podśmiewaliśmy.
–
Dorośnij,
ty ośle jeden! – ryknął na niego ojciec.
–
Wiedziałem,
że ci tak powie – szepnął Adam i w końcu rzucił kostką.
Wieczorem,
kiedy z Filipem leżeliśmy w łóżku, oczywiście ubrani, on
opowiadał mi o książce pod tytułem „Dzieciństwo Jezusa”. W
pierwszej chwili się od tego wzbraniałam, bo nie byłam szczególnie
religijna, ale gdy tylko mi wyjaśnił, że w tej książce słowo
„Bóg” pada raptem dwa razy i to bez konkretnego powodu, w
powiedzeniach podobnych do „na miłość Boską”, poczułam się
niezwykle zaintrygowana ową powieścią.
– A
więc trafiają do niemal idealnego świata, tak?
–
Tak,
do miejsca gdzie wszyscy mówią po Hiszpańsku, nie mają wspomnień
ani ciężaru poprzednich doświadczeń. Ludzie pracują, chodzą na
zakupy, uczą się w państwowych, darmowych placówkach.
–
Utopia.
–
Chore
społeczeństwo. Znaczy społeczeństwo, które zachorowało na
zbyteczną poprawność i normalność... na idealność. Tylko
książka nie jest o epidemii, a pięciolatku, o Dawidzie, któremu
Simon pomaga odnaleźć matkę.
–
Jak
ona go pozna, skoro nie ma wspomnień? – zapytałam zmartwiona.
Filip
wstał, odszukał książkę na regale, złożył jakiś napis na
pierwszej stronie po okładce.
–
Proszę,
to dla ciebie. Sama przeczytasz i się dowiesz. To opowieść o życiu
Jezusa, przełożona na czasy współczesne. Można uznać, że chory
jest chłopiec, bo jest wyjątkowy, nieco autystyczny, ale ja jednak
wolę myśleć, że chore jest wszystko co go otacza, a on swoją
szczególną indywidualnością buntuje się przeciw wyidealizowanemu
społeczeństwu.
–
„Dla
złośliwej, pyskatej i nieco wrednowatej blondyny od wyjątkowego,
idealnego i skromnego Filipka” – przeczytałam na głos, po czym
roześmiałam się na całego.
Nie
wiedziałam, że za moment wkroczy do pokoju Julia u boku Wiktora i
przestanie mi być do śmiechu. Oniemiałam, gdy ich zobaczyłam, a
zaraz potem się wydarłam:
–
Gdzieś
ty była!? Wiesz jak się martwiłam!? Jesteś cała!?
Filip
natomiast tylko podał dłoń Wiktorowi, mówiąc:
–
Moje
gratulacje, stary kumplu.
Nie
miałam pojęcia czego Filip gratuluje temu porywaczowi, ale już po
chwili Julia mnie oświeciła:
–
Poznaj
mojego męża.
–
Już
go znam – odpowiedziałam pośpiesznie, nie zwracając szczególnej
uwagi na słowo „mąż”, bo z początku po prostu umknęło mi
znaczenie tego słowa. – Jak to męża!? – wykrzyknęłam.
–
Może
sam się przedstawię i nieco wyjaśnię… – zaczął Wiktor.
–
Ty
się lepiej zamknij! – warknęłam na niego. – Nie mogliście
wziąć ślubu, ona jest nieletnia.
–
Mogli
– wtrącił się jakiś męski głos. Wejrzałam na otwarte drzwi,
a w progu stał nikt inny, jak ojciec Filipa. – W kulturze Romów,
Nicolo, kiedyś było tak, że mężczyzna musiał kupić sobie żonę,
ale było to bardzo kłopotliwe, gdyż nie zawsze było Cygana stać
zapłacić tyle ile żądał ojciec dziewczyny. Stąd właśnie
powstał nowy zwyczaj, zwyczaj porwań.
–
Przeklęty
zwyczaj! – Tupnęłam nogą.
–
Cudowny
zwyczaj. – Rozanielona Julia założyła ręce na szyję swojemu
wybrańcowi i musnęła jego usta.
–
Ale
co to porwanie ma ze ślubem wspólnego?
– W
kulturze Romów kobieta nie miała nic do powiedzenia, mężczyzna ją
porywał, zabierał na przykład do hotelu i jeśli była dziewicą,
to już czyniło go jej mężem, i tak jest do dziś. Oczywiście
jeszcze trzeba spełnić kilka warunków.
–
No
mów pan dalej, może jakiegoś nie spełnił – zachęcałam ojca
Filipa, by kontynuował.
–
Wódkę
masz? – zapytał Wiktora.
–
Mam.
–
Trzy
doby minęły?
–
Minęły.
Odstawiłem na miejsce porwania, do niemal rodzinnego domu, do
przyjaciół na czas – upierał się Cygan.
–
Ale
tu nie ma jej ojca – wtrącił się pan Darek i uniósł kąciki
ust do góry.
–
Ale
ona ojca nie ma, to mąż matki, więc zaręczyny obwieszczamy tutaj.
Boże,
poczułam się jak w „Matrixie”, jakbym dosłownie trafiła do
jakiegoś innego wymiaru, gorszego świata albo chuj wie gdzie.
Wszystko odbywało się tak szybko i choć działo się to przy mnie,
to tak jakbym była całkowicie nieobecna. Pan Darek przyjął
butelkę wódki przyozdobioną czerwoną wstążką, złotem,
błyszczącymi kamieniami i kwiatami. Wiktor coś do niego mówił,
że jest mu jak ojciec. Mnie wytłumaczono, że ta butelka to
„płoska” się zowie.
Pan
Dariusz upił łyk z tej płoski i rzekł:
–
T’avel
bachtali o terno hai terńi.
–
Co
to znaczy? – zapytałam.
–
Niech
będą szczęśliwi Młody i Młoda – wyjaśnił mi Filip.
–
Jaja
sobie robicie? To taki wkręt? „Mamy cię” albo coś w tym
rodzaju?
–
Nie,
Nicolo, w kulturze Romów tak jest. Jeszcze tylko wesele.
–
Wesele?
– Oczy to już pewnie miałam jak talerze deserowe z wrażenia i
zaszokowania.
–
Bijav
– oznajmił w języku cygańskim Wiktor. – Czyli kheław, bagaw,
zha, pani – dodał, wyliczając to wszystko na palcach.
– A
to co znaczy? – zapytałam Filipa.
Nagle
Czarnecki stał się moją encyklopedią wiedzy na temat Romów,
czyli tego co nigdy wcześniej mnie nie interesowało i byłabym
bardzo szczęśliwa, gdybym, jak do tej pory, żyła w błogiej
nieświadomości na temat tego barbarzyńskiego narodu.
–
Taniec,
śpiew, jadło i chlanie. Po prostu wesele, Nicolo. – Filip
wzruszył ramionami, uśmiechnął się i jeszcze raz pogratulował
koledze, a ja myślałam, że mnie szlag jasny trafi na miejscu.
Na
drugi dzień odbyło się weselisko jak marzenie. Julia w
błyszczącej, pokaźnej sukni ze złoceniami, a Wiktor w czerwonej
koszuli, także błyszczącej. Filip wyjaśnił mi, że u Romów na
weselu, najbardziej rzucający się w oczy muszą być państwo
młodzi i właśnie strój ma ich wyróżniać.
Niespodziewanie
jakiś Cygan przewiązał czymś na wzór chusty dłonie Julii i
Wiktora. Wypytał ją czy naprawdę z własnej, nieprzymuszonej woli,
chce poślubić tego oto Cygana. Oczywiście głupia Julia
przytaknęła. Potem ten nowy, nieznany mi, starszy cygan zwrócił
się do nich w romskim języku. Nic a nic go nie zrozumiałam, więc
ponownie szturchnęłam Filipa łokciem w żebra.
–
„Rzucam
klucz do wody. Tak jak nikt go z niej nie wydobędzie i nic nim nie
otworzy, tak i was nic już nie rozłączy” – przetłumaczył mój
osobisty tłumacz, a Julia i Wiktor zostali wyswobodzeni z więzów.
No
i zaczęło się wesele, trwające ponad dwie doby.
–
Julia,
ty oszalałaś – powiedziałam do niej, gdy po przyjęciu weselnym
zmierzali do dwukółki zaprzęgniętej do białego konia.
– I
co z tego? Jestem młoda, wolno mi chyba raz na całe życie zrobić
coś szalonego.
–
Prawie
go nie znasz.
–
Kocham
go. – Uśmiech na jej twarzy, którego nie widziałam nigdy
wcześniej, zwiastował, że mówi szczerze.
– A
twoi rodzice? – zapytałam, choć wiedziałam, że to akurat
najsłabszy z możliwych argumentów.
–
Mam
siedemnaście lat, to prawe osiemnaście.
–
Prawie,
w tym wypadku, czyni znaczną różnicę – oddelegowywałam całą
armie pewnych argumentów do wnętrza jej rozsądku.
–
Zaszyjemy
się gdzieś, do osiemnastu jej nie znajdą – zapewnił mnie Wiktor
z chłopięcym uśmieszkiem.
–
Dzięki,
że mnie uspokoiłeś. Nie ma co, ty to zawsze wiesz, co powiedzieć
– zironizowałam.
–
Tak
już mój urok. – Wiktor wzruszył ramionami i pożegnał się z
każdym mężczyzną podaniem dłoni, a kobiety musnął w policzek.
– Jedziemy? – zapytał Julii.
–
Jeszcze
chwila.
–
Samolot
na nas nie poczeka.
–
Chwila
mówię! – ryknęła na niego.
Wiktor
przewrócił oczami i wydawał się być nie lada zirytowany. Miałam
nadzieję, że Julia wkurzy go przed wylotem tak bardzo, że ją nam
zwróci i po całej tej ślubnej farsie nie będzie już ani śladu.
–
Filip,
mam nadzieję, że będziesz żałował, że nie skorzystałeś, gdy
jeszcze miałeś okazje, teraz już jestem mężatką – powiedziała
do Czarneckiego.
–
Wybacz,
ale nie będę rozpaczał z powodu zmarnowanej szansy. Szczęścia
życzę. – Objął ją serdecznie i szepnął coś do jej ucha, a
potem się oddalił na krok, wciąż trzymając ją za ręce. –
Jedźcie już, bo naprawdę się spóźnicie – tępak ich poganiał,
a ja liczyłam jeszcze na jakiś cud, co uratuje moją koleżankę z
łap tego Roma.
–
Właśnie,
już naprawdę czas. – Wiktor popukał palcem w cyferblat swojego
złotego, ogromniastego zegarka, który spoczywał na jego
nadgarstku. Chwycił Julie za biodra, wsadził do dwukółki, wsiadł
za nią i ruszył.
Odjechali.
Chwila moment i nie było po nich śladu.
–
Uwielbiam
śluby – rzucił pan Darek rozbawiony, choć mnie ani trochę nie
było do śmiechu. – Zostało jeszcze z osiemnaście butelek wódki
i dużo wina, jedzenia też nie brakuje, to bawmy się dalej? –
zapytał i spojrzał na tego kogo miał obok siebie, czyli padło
akurat na Huberta.
Mój
nastoletni przyjaciel uśmiechnął się i przytaknął ruchem głowy.
Darek
poczochrał go po włosach, mówiąc:
–
Dzieciaki
wy, dzieciaki. Jak ja wam zazdroszczę tego wieku.
Kiedy
tak wszyscy wracali na salę balową, ja byłam w szoku. Co to za
pojebana rodzina? W ogóle co to za popieprzone zwyczaje? Jakaś
szajka ojca chrzestnego, czy jak? Nie miałam czasu szukać w
swoim wnętrzu, w ciszy i samotności odpowiedzi na te pytania, bo
Filip złapał mnie pod bok i zmusił bym poszła za tłumem.
Zresztą, nawet jakbym całymi tygodniami szukała odpowiedzi na te
wszystkie pytana, to zapewne bez egzystowania w towarzystwie rodziny
Czarneckich i tak bym ich nie odnalazła. Nie miałam zatem wyjścia,
musiałam robić dobrą minę do niezrozumianej przeze mnie gry,
która najwidoczniej odbywała się bez jakichkolwiek zasad
obowiązujących w normalnym społeczeństwie.
Kompletnie mnie ta część zszokowała.Julka jest kompletnie ... nawet nie wiem jak to określić,jest młoda szalona ale ona jakby w ogóle nie myślała o konsekwencjach tego co robi,teraz jest super love forever ale przecież wiecznie tak nie będzie,ona go nie zna,nie wie jaki jest,nic o nim nie wie.Wydaje mi się,że ta dziewczyna nie dorosła do roli żony,oczywiście mogę się mylić ale odnoszę takie wrażenie.
OdpowiedzUsuńMam tylko nadzieję,że za szybko nie wpakuje się w bachora i zdąży wszystko dokładnie przemyśleć.
Nie dziwię się rekacji Nicoli,ci ludzie mają rzeczywiście popieprzone zwyczaje i zapewne kiedyś Julka pożałuje swojej decyzji.
O jak szybko się zakochała, ta miłość :D
OdpowiedzUsuńZwyczaje, jakby moją przyjaciółkę to spotkało to nie wiem sama czy bym się śmiała czy płakała. Barbi się wkopała, teraz czekać jak oprzytomnieje, no chyba że miłość przetrwa.
Filip i Nicola haha, dobrze się o nich czyta.
Brak mi normalnie słów. Toć ona go w ogóle nie zna, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby przez 3 dni można było człowieka poznać, a do tego jeszcze po ślubie daje mu się gdzieś wywieźć. To przekracza granice nieodpowiedzialności i młodzieńczego szaleństwa.
OdpowiedzUsuńDo tego cała paczka znajomych przyklaskuje, bo w końcu można się pobawić na weselu, a co ich w sumie obchodzi, że jedna osoba nie wróci z nimi do domu. Dziwne to trochę i takie jakoś mało realne. Przecież chyba rodzina w końcu zacznie się o nią martwić i jej szukać czy nie?
Może nie do końca realne, ale nie w sferze fantasty, tak więc jak to mówią "w życiu wszystko się może zdarzyć".
UsuńRodzina normalne, że zacznie się martwić, bo Julka nie pochodzi z patologicznego domu, gdzie mają ją w dupie.
Natomiast czy będzie tego nieodpowiedzialnego i młodzieńczego szaleństwa żałowała? Być może nie, może w małżeństwie jej się ułoży.
Właśnie ja też odnoszę wrażenie, że Julia będzie szczęśliwa, że odnajdzie swoje miejsce u boku Wiktora. Po tych 11 rozdziałach nauczyłem się, że to opowiadanie jest nieprzewidywalne, a więc skoro wszyscy spodziewacie się, że Barbie będzie żałowała, to znaczy, że nie będzie żałowała. Natomiast uważam, że Nicole przy Filipie czeka ciężkie życie, a jego przy niej jeszcze cięższe.
UsuńZgadzam się... Też mam wrażenie, że Nicoli przy Filipie będzie gorzej (a przynajmniej mniej kolorowy) niż Julii z Wiktorem...
UsuńFilip jest specyficzny, a specyficzni ludzie bywaja trudni...
Tego się nie spodziewała. Julia jest jeszcze bardzo młoda i szalona chyba nie zastanawiała się długo nad podjęciem tej decyzji a przecież to wybór na całe życie. Oni się prawie nie znali. Ciekawe jak będzie wyglądało ich małżeństwo czy cały czas będzie jak w bajce czy Julia pożałuje tej decyzji. Szczerze to nie dziwię się reakcji Nicoli bo to nie jest na porządku dziennym, że cygan poznaje dziewczynę i porywa ją żeby ją poślubić
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że będzie taki finał tej eskapady Julii i Wiktora, myślałam, ze to taka ściema dla uciechy gawiedzi. Nie wiem jak można za kogoś wyjść, praktycznie się nie znając. Dziwię się, ze Julia twierdzi, że kocha Wiktora, trzy dni temu szalał za Filipem, tak szybko jej przeszło, tak szybko się zakochała w Wiktorze. No ale może Darek ma rację, że jak wszystko wskazuje, na to, że Julia będzie żałować swojej decyzji co do małżeństwa, to pewnie będzie na odwrót i będą szczęśliwi. W zaistniałej sytuacji mam nadzieję, że tak będzie. tylko ciekawe co na to rodzina Julii, jak reszta towarzystwa wróci do domu, a ona nie, to dopiero pewnie rozpęta się awantura.
OdpowiedzUsuńTo i ja dołączę do grona osób, które nie spodziewały się takiego zakończenia "porwania" Julii. Myślałam, że to żart, że gdzieś się ukryli w innym pokoju czy coś, a tu takie rewelacje przywieźli. Może i uważam, że ten ich pomysł delikatnie mówiąc jest porąbany, ale nie zaskoczyłoby mnie gdyby później okazało się, że Julia i Wiktor to szczęśliwe małżeństwo. Poza tym z takim tempem to ona do 20 będzie miała gromadkę dzieci :D
OdpowiedzUsuńNa miejscu Nicoli to chyba bym się nieźle wkurzyła, a nie tak spokojnie jeszcze ze wszystkimi rozmawiała.
Skoro Nicola sama czuje, że coś z tą rodziną jest nie tak to powinna już pakować walizki i uciekać....
Tragedia, brak mi totalnie słów, przecież ona w ogóle go nie zna, ile mogła się dowiedzieć o nim przez te 3 dni? jednak mam nadzieję, ze nie pożałuje tej decyzji w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńslub??? jejku... i kocha go,? przeciez oni ... jejku...
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział i przybliżył obyczaje cygańskie. U nich, z tego co mi się kiedyś obiło o uszy, to faktycznie wszystko jest tak szybko, sprawnie i też ponoć impreza pijana i huczna.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się tylko co Julia ma w głowie, że zdecydowała się na poślubienie obcego jej Roma. Z drugiej strony, życie to jednak loteria i może się okazać, że ona jednak będzie szczęśliwa i to znacznie bardziej niż jakaś jej koleżanka, która chodziła z chłopakiem trzy lata za rączkę zanim poszła do łóżka, a potem kolejne trzy jako narzeczeństwo przed ślubem. Ciekawi mnie jak poprowadzić jej i Wiktora losy, bo chyba zamierzasz do nich kiedyś powrócić, a nie się ich pozbyć z opowiadania, prawda?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Przecknął się" - ocknął
OdpowiedzUsuń"Filipek arogant znów uraczył nas swoją obecnością, a przyjazny Filipek schował się w cień" - nie zbyt rozumiem to zdanie, bo nie zauważyłam w tym rozdziale przyjaznego Filipka;D
" Potem ten nowy, nieznany mi, starszy cygan" - Cygan z dużej
Jestem w szoku po tym, co się tutaj stało. W sumie to sama nie wiem, czy mi się to podoba, czy nie, bo... jestem w szoku. Po prostu. W życiu nie zrozumiem powodów, które kierowały Julią, że zgodziła się na jakiś cygański ślub z jakimś chłopkiem, którego znała wtedy... kilka godzin? Myślałam, że to opowiadanie będzie opowiadaniem realnym, możliwym, rzeczywistym, ale ten rozdział to jakaś abstrakcja ;D