Czytasz? Nie zapomnij skomentować!

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 10 - Ile musi się stać, by iść tą samą drogą?

Wspomnienia mnie bolały, bolały na tyle, że satynowa poduszka nasiąkała moimi łzami. Żałowałam. Pragnęłam cofnąć czas i wtedy, po wyjeździe ze Szwecji już nigdy nie natrafić na Filipa i jego rodzinę. Stało się jednak inaczej i poniekąd było to moim świadomym wyborem, ale czy szesnastolatka jest w ogóle w stanie podejmować świadome, przemyślane decyzje? Może inna jest, ale ja byłam głupia, naiwna, skrajnie infantylna, nieświadoma niebezpieczeństwa jakie na siebie ściągam, choć po kilku przesłankach, późniejszych wydarzeniach, powinnam postąpić inaczej.
Gdybym postąpiła inaczej, być może teraz nie budziłby mnie płacz mojego czteromiesięcznego syna, i być może w tym płaczu bym mu nie towarzyszyła.
Brałam go na ręce i wraz z nim kierowałam do kuchni. Ledwie wstawiłam butelkę z mlekiem do podgrzewacza, a zadzwonił dzwonek do drzwi. Było nad ranem, a ktoś dobijał się nie tylko sygnałem dzwonka, ale także waleniem w drzwi.
Policja! – darł się męski głos. – Proszę otworzyć!
Odłożyłam małego do wózka i podeszłam do drzwi. Nawet nie patrzyłam w judasza. Od razu chwyciłam za klamkę i otworzyłam na oścież, po czym zapobiegawczo odskoczyłam możliwie jak najdalej, by stado mężczyzn mnie nie powaliło na ziemie, podczas wbiegania do niewielkiego mieszkanka jakie zajmowałam wraz z dziećmi.
Kiedyś przeraziłabym się, gdyby czworo mężczyzn wertowało moje prywatne dokumenty, grzebali w moich rzeczach, nie omijali nawet części intymnej mojej szuflady, czyli tej, na dnie której spoczywała bielizna. Dziś nie robiło to na mnie już żadnego, nawet najmniejszego wrażenia.
Tu są dzieci – upomniałam ich, gdy za mocno hałasowali, ale Marcelina i tak już zdążyła się zbudzić, i stanąć przy mojej nodze, mocno ją objąć.
Spojrzałam na nią, jak nerwowo ssała neonoworóżowego smoczka, a po jej pucołowatych policzkach toczyło się kilka grubych łez.
Nie ma pani kontaktu z Filipem Czarneckim? – dopytywał najstarszy z całej czwórki. Wstał z kucek, przestał przeglądać moje figi, stringi i bokserki. Podszedł bliżej.
Jakie to ma znaczenie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie i zakołysałam wózkiem. Potem sięgnęłam do torby jaka wisiała na rączce po paczkę papierosów, odpaliłam jednego.
Ostatnimi czasy, gdy był na przepustce...
Odwiedził dzieci, tego nie mogę mu zabronić, bo prawo mi nie ułatwia. Nie chcecie pozbawić go praw rodzicielskich, bo regularnie wysyła mi pieniądze.
Sąd to nie policja, proszę pani. Proszę tego nie mylić.
Jakże bym mogła? – zapytałam ironicznie i zaciągnęłam się mocniej. – Marcelina, przestań się mnie trzymać – warknęłam.
Fajniutka – skomentował, przyglądając się mojej córce.
Skończyliście już? – Spojrzałam na to jak pozostali przestali wywracać mój dom i wszystko co się w nim znajduje do góry nogami. – Ciekawa jestem kto teraz to posprząta? – dodałam, świadoma, że niczego nie mogli tutaj znaleźć.
Mieliśmy obowiązek sprawdzić czy pani mąż niczego tutaj...
Mój mąż nawet tutaj nie wszedł! – wrzasnęłam. – Stał na klatce i czekał aż wydam mu dzieci, strasząc mnie swoim prawem do odwiedzić i zabierania ich do rodziców, gdyż ma na to papiery z sądu! Gdybyście mieli coś pod kopułami, to byście najpierw wypytali sąsiadów, a nie wpadali do mnie nad ranem i dzieci mi budzili!
Sądziliśmy, że nadal jest pani z mężem. – Uśmiechnął się przepraszająco.
Na jakiej podstawie? – dopytywałam szeptem, sycząc przez zęby. Strzepnęłam popiół do pustej węglarki.
Nadal nie złożyła pani zeznań, które mogłyby być kluczowe i to nie tylko dla jednej, ale dla kilku, a być może kilkunastu spraw.
Osobom spokrewnionym i spowinowaconym przysługuje prawo do odmowy zeznań. Nie może mnie pan nachodzić i zmuszać mnie tymi niezapowiedzianymi wtargnięciami do tego bym zrezygnowała z prawa, które mi się słusznie należy.
Wyjdźcie – rozkazał swoim ludziom, a gdy opuścili mieszkanie i zamknęli za sobą drzwi, zapytał – Nie chce pani zeznawać na niekorzyść męża, bo jest mu pani coś winna, nadal go pani kocha, czy zwyczajnie się pani go boi?
Nie muszę odpowiadać na pańskie pytania – stwierdziłam i wzięłam mojego rozryczanego syna na ręce, wcześniej ugaszając papierosa o piec kaflowy i upuszczając go do węglarki.
Mężczyznę odprowadziłam do drzwi, potem nakarmiłam syna, uspokoiłam zarówno go jak i Marcelinę, położyłam ich spań i zabrałam się do sprzątania tego bajzlu jaki po sobie pozostawili.
W moje dłonie wpadło zdjęcie moje i Filipa. Miałam na nim tę oliwkową sukienkę, tę, którą wybrał na uroczystość rocznicy ślubu swoich rodziców. On jednak nie był w koszuli i pod krawatem, a w czarnym T-shircie z dekoltem wyciętym w duży szpic, co uświadomiło mi, że fotografia pochodzi ze znacznie późniejszego okresu niż tamtejsze wakacje.
Zdawałam sobie sprawę, że po tym wtargnięciu policji powinnam pojechać do więzienia, zażądać rozwodu, raz na zawsze się od niego uwolnić i pozostawić sobie tylko te niewygodne, choć nie wszystkie bolesne, niektóre bardzo przyjemne wspomnienia. Obawiałam się jednak, że gdy tak uczynię, to przestanę być pod tak zwaną „ochroną”. Co prawda nadal będę matką jego dzieci, więc prawo do odmowy zeznań chyba mi nie zostanie odebrane, ale... ale teraz wciąż byłam jego rodziną, kimś o kogo na swój durny i zupełnie niezrozumiały sposób musi się troszczyć. Fakt, że nie żyłam w luksusie, ale miałam względne bezpieczeństwo finansowe, a moje dzieci nie chodziły głodne, bo Czarnecki regularnie wysyłał mi pieniądze, a gdy potrzebowałam więcej, to wystarczyło, że pisałam w liście, a dzień czy dwa dni później już były na koncie. Nie miałam też gwarancji, że po rozwodzie policja nagle zaprzestanie mnie nachodzić. Właściwie to wtedy mogliby mnie nachodzić też inni i to niekoniecznie prawi ludzie. Od takiego kogoś jak Filip bardzo trudno było się uwolnić. Strach mnie przeszywał, gdy wyobrażałam sobie, że miałabym przed nim stanąć, choćby na sali sądowej i żądać, by przystał na nasze rozstanie. Chociaż, gdy był na ostatniej przepustce, to miałam odwagę nie wpuścić go do mieszkania, do którego również był zameldowany, a jedynie wydać mu dzieci, wystawiając wózek z Franciszkiem, Marcelkę oraz torbę sportową z ich rzeczami na zmianę za drzwi, ale wtedy przy mnie była Paulina i Adam, więc miałam poniekąd więcej pewności, że Filip nic mi za to nie zrobi, że nie wejdzie z buta do mieszkania i nie narobi bajzlu większego niż ci policjanci, którzy przed chwilą mnie nawiedzili.
Usiadłam na łóżku i wciąż wpatrując się w fotografię, zastanawiałam się jak do tego w ogóle doszło, że ja się z nim związałam. Przecież wtedy, po tych wakacjach normalnie wróciłam do domu.
Moje rozmyślanie przerwał dźwięk wibracji komórki, która tańczyła na blacie komody. Dzwoniła Paulina, więc odebrałam. Radziła mi bym pojechała na widzenia do więzienia.
Tylko mi nie mów, że wychodzi na kolejną przepustkę i potrzeba mu szofera.
Nie sądzę, by tak szybko otrzymał zgodę na kolejne wyjście, ale on chce zobaczyć dzieci i chce zobaczyć ciebie.
On chce, a ja muszę? – zapytałam agresywnie.
Jeśli nie chcesz go widywać, to się z nim rozwiedź – rzuciła złotą radą.
I myślisz, że to jest takie łatwe? Mam przekreślić pięć lat naszego wspólnego życia, gdy sama nie wiem czego chcę?
To się tego dowiedz, nikt tego za ciebie nie zrobi, dziewczyno, a póki co pojedź na widzenie i zobacz, sama przekonaj się czy warto, czy może lepiej sobie odpuścić. Tylko może tym razem nie gadaj mu jakiś głupot, przez które potem będziesz do mnie dzwoniła, gdy będzie miał wrócić do domu.
Przewróciłam oczami, pożegnałam się z nią i rozłączyłam. Spojrzałam na zegarek i zorientowałam się, że dochodziła już ósma rano. Postanowiłam się nieco z grubsza ogarnąć, później naszykować dzieci do podróży i zajechać pod więzienie.
Dojechanie tam i zaparkowanie było względnie łatwe, gorsze było przejście przez bramę, tę pierwszą, główną, później przez bramki celne. Strażniczka macała mnie chyba po wszystkim co tylko było możliwe. Kazała nawet rozbierać Franka i odpinać mu pampersa, by mieć pewność, że niczego w nim nie przemycam. Mleko nakazała mi pozostawić i odebrać, gdy będę wychodzić.
A co gdy zrobią się głodni?
To już nie mój problem, mogłaś karmić cyckiem, nie byłoby kłopotu – odpowiedziała chamsko i nieuprzejmie, ale oni chyba wszyscy mieli tu w zwyczaju tacy być.
W końcu znalazłam się w pokoju widzeń i dla bezpieczeństwa, mojego własnego, prywatnego nie zasiadłam przy stoliku, przy którym czekał Filip, a przy tym w narożniku, blisko pleksi, za którą siedział strażnik.
Filip był zmuszony więc zmienić miejsce, na co ten strażnik, który znajdował się po naszej stronie, w pomieszczeniu, w którym i my byliśmy, nieco krzywo się wejrzał, ale i tak nic nie powiedział ani nie zwrócił mu uwagi.
Cześć – przywitał się i od razu wziął Marcelinę na jedno kolano. – Aleś ty urosła, dziewucho – zagadnął ją, jednocześnie wychylając się nieco, by móc lepiej przyjrzeć się śpiącemu i owiniętemu w kocyk Frankowi. – Co się nie odzywasz? – zapytał.
Podniosłam wzrok mając nadzieję, że nadal rozmawia z dziećmi, ale jego spojrzenie wbite było w moją twarz, co znaczyło jedynie tyle, że pytanie skierowane było do mnie.
Cześć – powiedziałam i uśmiechnęłam się ironicznie, krótko, bo nie było mi zupełnie do śmiechu, nawet do takiego sztucznego.
Nie nosisz obrączki – zauważył.
Przyjrzałam się mu uważniej, gdy przytulał Marcelkę i całował po blond włosach. Jego uwaga na temat obrączki była rzucona najwidoczniej ot tak, bo obeszła się bez echa, nawet nie skupił na mnie większej uwagi, gdy to mówił, nie dopytywał.
Wyglądał podobnie, a jednak zupełnie inaczej niż przed laty. W pomarańczowym, podobnie jak w czerwonym, zupełnie nie było mu do twarzy. Ramiona miał szersze, a jego ręce zdobiły tatuaże. Odnalazłam daty urodzin, poprzedzone imionami. Spod jego koszulki wystawał wydziarany różaniec, który łączył się z tym krzyżem, który niegdyś tak mocno utkwił mi w pamięci. Zarost też miał większy, bardziej niechlujny. Szyja nawet mu się rozrosła i niemal była równa głowie na szerokość. Wydawało mi się, że nawet ręce ma większe, gdy położył jedną na blacie stolika, całkiem otwartą i mocno rozszerzył palce, gdyż Marcelka chciała się z nim zmierzyć. Przyłożyła do jego dłoni swoją rączkę.
Moja jes mala – skomentowała niewyraźnie, nie wyjmując wcześniej smoczka z buzi.
Malutka – przytaknął jej. – A Franka jeszcze mniejsza – podpowiedział.
Jes mniejsa? – zdziwiła się, a potem zeskoczyła z kolan ojca i podbiegła do mnie, by móc bliżej przyjrzeć się dłoni Frania i zmierzyć ją ze swoją.
A mamy jest bez obrączki – dopowiedział Filip i ponownie na mnie spojrzał. Jego oczy utraciły na niebieskim odcieniu, teraz wydawały mi się być już tylko stalowe, tak mocno zimne. – Naprawdę ktoś był?
U ciebie na pewno. Sypiałeś z nią, choć byliśmy małżeństwem – wytknęłam.
Stara śpiewka. – Zaśmiał się. – A więc dowiedziałaś się o jakiś moich hotelowych wyczynach sprzed ponad roku i postanowiłaś nakłamać, że ciebie posuwa inny?
Jesteś aż taki pewny siebie, że uważasz, że nie ma za ciebie odpowiedniego zastępstwa?
Uśmiechnął się krzywo, cholernie cynicznie.
Dla ciebie lepiej, jeśli to będzie kłamstwo. Wystąp do adwokata, by załatwił nam wizyty małżeńskie. – Podrapał się po pociętym w trzech miejscach ramieniu, na którym widniały dwie jaskółki.
Zaprosiłeś mnie tutaj, bo chcesz się pieprzyć?
Rób co mówię i nie utrudniaj samej sobie życia.
A co, przestaniesz wysyłać pieniądze, gdy odmówię?
Pokręcił głową i ponownie wyciągnął ręce po Marcelinę, która biegła w jego kierunku.
Policja u nas była, znowu – napomknęłam.
Tylko by ci nie przyszły do głowy jakieś głupoty. Nie brataj się z nimi.
Spojrzałam w dół, potem odbiłam wzrokiem w bok.
Nicola, nie brataj się z nimi – powtórzył jakby ostrzej, ale nie desperacko. – Nic mi nie zrobią, twoje zeznania mnie mnie obciążą, chyba że sama siebie obciążysz, ale wtedy dzieci pójdą do domu dziecka. Nie rób bzdur, wyjdę z kolejnej wokandy.
Może do tego czasu się rozwiedziemy – szepnęłam.
Co powiedziałaś?
Nic.
Co mówiłaś?
Że kończę widzenia. Spieszę się do pracy, a muszę ich jeszcze podrzucić do Pauliny albo do twojej mamy – odpowiedziałam, ale jego spojrzenie mówiło mi, że doskonale usłyszał moje wcześniejsze słowa. Doskonale jednak udawał, gdy żegnał się z dziećmi, szczególnie z małym Frankiem, który dopiero co się przebudził.
Mały zupełnie go nie poznawał, gdyż widział ojca raptem dwa razy na oczy, więc wył wniebogłosy, ale to nie przeszkadzało Filipowi go przytulać.
Nadal was kocham – przemówił, gdy doszło do pożegnania ze mną. Położył wtedy dłoń na moim ramieniu i sunął nią do samego nadgarstka. Niespodziewanie mocno ścisnął. Przybliżył się, niby przytulając, by strażnik nie dostrzegł jak się krzywię. – Niech ci przyjdzie do głowy tylko jakaś głupota, to zapłacisz za to. Mam długie ręce – wyszeptał wprost do mojego ucha, a potem musnął w policzek i oddalił się, uśmiechając sztucznie, udając, że jest to przyjazny uśmiech.
Jak to się stało, że ja się z tobą związałam, człowieku? – zapytałam głośno, na tyle by słyszał, ale bardziej skierowałam to pytanie do samej siebie.
Wsiadłam z dziećmi do samochodu i przypomniałam sobie jak po powrocie z tamtych wakacji, w dwutysięcznym dwunastym roku, powróciłam do domu. Siedziałam na łóżku i rozmyślałam nad słowami Filipa. Wspominałam, jak w samochodzie zapytałam go czy on da się w ogóle lubić. Odpowiedział „Bardzo łatwo mnie nie lubić, ale jak już się mnie polubi, bo się już do mnie przyzwyczai, to potem nie można przestać i nie umie się już beze mnie żyć.”, ale ja mogłam bez niego żyć. Jakieś dziwne uczucie, którym go darzyłam nie zabraniało mi jeść i nie przeszkadzało w śnie. Natomiast cała sytuacja wakacyjnego ślubu Julii i Wiktora, zakłócała mi spokojne życie.
Rozległo się pukanie do drzwi, ojciec wychylił głowę i powiedział:
O! Jesteś? A już myślałem, że dałaś nogę z jakimś Cyganem.
Przewróciłam oczami.
Chcesz czegoś? – zapytałam chamskim tonem.
Może grzeczniej?
Nie, dopóki zamierzacie mnie trzymać pod kluczem do trzydziestki.
Nie do trzydziestki, tylko dopóki nie skończysz szkoły.
Studia też wchodzą w grę?
Oczywiście.
W takim razie, mogłam zakończyć edukacje na gimnazjum, już byłaby dawno wolna. – Uśmiechnęłam się z wyższością. Mój ojciec odwzajemnił uśmiech. Musiałam przyznać, że go nawet lubiłam, byłam do niego podobna. To samo nas smuciło i to samo rozśmieszało do łez. Był też równie uparty co ja.
Nie wyobrażam sobie abyś nie poszła na studia.
A jak będę chciała zrobić dwa albo trzy fakultety, to przez was założę rodzinę po pięćdziesiątce.
Przecież ty nigdy nie chciałaś zakładać rodziny – wytknął mi i usiadł na łóżku. – Mówiłaś, że ja i matka obrzydziliśmy ci instytucje małżeństwa.
Bo to prawda, ale po pięćdziesiątce będę już za stara na dzieci.
Przecież ty nigdy nie chciałaś dzieci. Mówiłaś, że nie chcesz zmieniać pieluch, komuś, kto może się okazać równie niewdzięczny, jak ty w stosunku do nas, kiedy już podrośnie.
To może mi się odmieniło! – warknęłam.
Wzruszył ramionami i wstał, ciągle się uśmiechając.
W takim razie adoptujesz, to możesz w każdym wieku i przy odrobinie szczęścia ominie cię zmienianie pieluch.
Teraz są pampersy.
Jak na złość do pokoju wkroczyła matka. Ta jak zwykle z pretensjami.
Policja znowu przyjedzie. Ja mam dość wstydzenia się przed sąsiadami. Dlaczego sama się nie zgłosiłaś na przesłuchanie?
Po co, skoro po mnie przyjeżdżają, jak się nie zgłoszę? Taka darmowa taksówka.
Jesteś bezczelna.
Po tatusiu. – Spojrzałam znacząco na ojca.
Co znowu po mnie!? – oburzył się. – Wszystko co złe, to zaraz po mnie.
Zaśmiałam się, jakoś nie umiałam reagować inaczej na jego słowa niż śmiechem.
Ale komórkę to mi chociaż oddajcie co? Albo komputer? Ja muszę mieć jakiś kontakt z…
Z Cyganami? – dopytywała moja matka, wytrzeszczając na mnie te swoje okropne gały.
Romami jeśli już. Poza tym Rom tam był jeden i z tego co wszyscy wiemy, to już jest zajęty przez naszą Julkę – przypomniałam.
Skończ się zgrywać, ja nie pozwolę by moje dziecko, jedyne dziecko, się po cygańskich rodzinach szwendało – wyolbrzymiała i panikowała jak zwykle.
Mną to się akurat Polak zainteresował albo Szwed… ale korzenie ma polskie.
Przynajmniej Europejczyk – rzucił ojciec z uśmiechem patrząc się na matkę, która zdawała się miażdżyć go swoim spojrzeniem.
A Cygan, to co, Światowiec? – zapytała się taty z pretensją w głosie.
Beznarodowościowy – odpowiedziałam. – Oni nie mają swojego państwa, mają tylko taką książkę, spis zasad i praw… zapomniałam jak ona się nazywa, ale Wiktor mi mówił.
Milcz!
Splotłam rękę na klatce piersiowej.
Jestem u siebie – burknęłam. – To ty wyjdź, bo ja cię nie zapraszałam.
Bezczelna gówniara – rzuciła z furią wymalowaną na twarzy i wyszła.
I, kurwa, dobrze! Przynajmniej nie jestem zimną suką jak ty!
Nicola – zwrócił mi uwagę ojciec szeptem.
No co? Sama się prosiła. Tatuś, jest sprawa!
Jaka?
Ewka chce jechać do wesołego miasteczka, pod Warszawę i…
Nie.
I tak pojadę – zapewniłam.
Oczywiście popukał się tylko palcem po czole i opuścił mój pokój. Ja już miałam spakowaną torbę. Wieczorem Ewka i Hubert, bo reszta nie dała rady się wyrwać, czekali na mnie pod oknem. Najpierw rzuciłam torbą, potem sama skoczyłam z pierwszego piętra. Wydawało mi się wysoko, ale… raz się żyje i jakby co, tylko raz umiera. Oczywiście, jak to ja, zawsze sobie poradziłam. Wsiadłam na skuter Huberta, mocno chwyciłam go w pół i ruszyliśmy.
Po co ci torba? – zapytała Ewka, gdy już znaleźliśmy się pod Warszawą, choć podróż do krótkich nie należała.
Warszawa nie była wcale tak blisko nas, a skutery jeździły znacznie wolniej niż samochody.
Udowadniam rodzicom, że mogą mi ufać i że nie zamierzam uciekać z żadnym cyganem.
Pokazujesz im, że zamierzasz uciekać sama? – Hubert zrobił zaskoczoną minę.
Nie, pokazuję, że ja z tych co zawsze wracają.
I gdzie zamierzasz nocować?
W hotelu, a wy ze mną. Zabawimy się.
Sorry, ale nie ze mną, obiecałam, że wrócę. Nica, ja nie mogę. Przez sprawę z Julią wszyscy mamy przesrane. Policja ciągle pyta co, jak i gdzie.
A ty Hubert?
Ojciec pojechał na delegacje, matka wyjechała z kochankiem, który jest jej sekretarką. Mam jakieś cztery dni. – Uśmiechnął się smutno, a potem przeczesał palcami swoje kruczoczarne włosy, które zdjęcie kasku skutecznie potargało.
No to zostaniesz ze mną?
Jak postawisz alko, bo jestem spłukany, to oczywiste, że zostanę.
No to zostaniesz. – Uśmiechnęłam się do niego i zaciągnęłam mu czapkę „papy smerfa” na oczyska, którą chwilę wcześniej założył na swoją głowę, pewnie uznając, że fryzury okalanej żelem już nie uratuje.
Lubiłam Huberta, był najlepszy z całej paczki, jak taki starszy brat, którego nigdy nie miałam.

Moje rzeczy zmieściły się do bagażnika skutera, bo nie miałam ich wiele. Ruszyliśmy na karuzele, wyposażeni jedynie w portfel i nieco gotówki. Już przeczuwałam, że będzie to jeden z lepszych weekendów mojego życia.

Rozdział 9 - Czas wyjazdu, bez pożegnań

Filip ostatnimi czasy prawie w ogóle nie wchodził mi w drogę. Spotkałam go tylko dwa razy. Pierwszy, na porannym papierosie, gdzie ofiarował mi swoją zapalniczkę, a drugi, gdy grał z moimi przyjaciółmi i swoim bratem – Kamilem w siatkówkę. Wtedy nic mi nie dał, właściwie nawet mnie nie zaczepiał, jakby zupełnie mnie nie zauważał. Dzień przed naszym wyjazdem, organizatorzy imprezy, czyli Paulina, Adam i pani Natalia mieli dużo pracy. Nawet Filipa zaangażowali do noszenia ciężkich skrzynek i kolumn zewnętrznych. Natomiast u nas, w naszej nastoletniej ekipie, panowało poruszenie, spowodowane brakiem Julii.
Mówiłam, ja wam mówiłam, że to nie jest żart, i że on ją zabiera – powiedziałam z pretensją.
Ale weselicho było jak się patrzy, idealne. A ile chlania, ja w życiu tyle alkoholu za jednym rzutem nie widziałem, nawet na osiemnastce brata było mniej. – Hubert najwidoczniej był zadowolony z powodu przeżytej przygody. Z resztą, czemu miał się smucić, przecież teraz to nie on, a Julia jest skazana na tego Roma.
Jak my to wyjaśnimy jej rodzicom? – pytała Ewa.
Powiemy prawdę.
Jak będzie brzmiała ta prawda?
Prawdziwie. Pani córka, a pańska pasierbica wyszła za mąż.
To nie jest najlepszy pomysł. Wkurzą się albo załamią.
Myślisz, że będą mniej załamani, jak im wyznamy, że ich córkę pożarły rekiny pływające w Bałtyku?
W Bałtyku nie ma rekinów – odezwał się Dominik. – A może są? Ej są, czy nie ma?
Nie wiem! – ryknęłam.
Przez ciebie to nigdy nie wejdę już do wody w Sopocie.
To będziesz chodził brudny. – Przewróciłam oczami. – Idziemy na tę pożegnalną imprezę, tak?
Tak – odpowiedzieli mi chórem.
Jak zawsze, gdy chodziło o imprezy, to byli chętni w nich uczestniczyć, niezależnie od tego jakie akurat mieli problemy.
No to chodźmy – zgodziłam się, bo także chciałam na moment zapomnieć o nieuniknionym powrocie.
Dobrze mi było tak samej, coraz częściej sądziłam, że Julii pomysł z zaślubinami nie był taki najgorszy, przynajmniej uwolniła się od starych, nie będą jej się czepiać o niskie wyniki w nauce, nikt nie będzie kazał jej sprzątać, gotować, zrywać się o świcie, przecież po ślubie była już dorosła, mogła sama decydować o sobie. Gdzieś tam podświadomie nawet jej zazdrościłam. Tylko czemu akurat Cygan? Ta ich kultura była dla mnie kompletnie niezrozumiała, a dla Julii pewnie nawet nieznana. Ja tam bym się w nieznane nie pchała.
Paulina i Adam znowu mieli jakieś gorsze chwile. Minęliśmy ich, gdy właśnie wchodzili do pokoju. Ona wbiegła pierwsza, chyba płacząc, a on za nią, lekko podpity, trzasnął drzwiami.
Co z nimi? – dopytywała Ewa.
Sama nie wiem.
Zapytaj Filipa, będziecie mieli pretekst do rozmowy.
Nie potrzebuje pretekstu do rozmowy z Czarneckim, z resztą wcale nie potrzebuje z nim rozmawiać.
A ty wiesz, że oni nie chcą od nas kasy?
Jak to nie chcą? – dopytywałam, idąc z Ewą, bo chłopaki już pognali dawno przed siebie, najpierw zjeżdżając po poręczy.
Pomyślałam wtedy o nich jak o niewyżytych, niewychowanych dzieciakach.
No normalnie. Zebraliśmy kasę, szłam zapłacić, bo jutro z samego rana już zwalniamy pokoje, a tam był ten ojciec Filipa.
Pan Darek – przypomniałam sobie imię tego wysokiego i postawnego szatyna.
No, a on nie chciał kasy. Powiedział, że przyjaciele jego przyszłej synowej są i jego przyjaciółmi.
Może żartował.
Nie wydaje mi się.
Nie strasz – syknęłam do niej.
Impreza była jak wszystkie tego typu. Dmuchane balony dla dzieci, trampoliny, koncerty, konkursy, miejsce do tańca. Mogłoby być nawet przyjemnie, ale jakoś dziwnie doskwierał mi brak Filipa, który od rana nie był w zasięgu mojego wzroku.

Siedziałem na tyłach domku i paliłem papierosa, ciągle miałem w głowie słowa Kamila, mówiące, że mam dać spokój Nicoli, że zrobię je krzywdę. Fakt, ja ludzi krzywdziłem samą obecnością, nie nadawałem się do związków, nawet do przyjaźni się nie nadawałem, bo jedyny przyjaciel, który ze mną wytrzymał, to Wiktor, ale on sobie pojechał… założył rodzinę.
Ożeń papierosa – wściekły głos Pauliny wyrwał mnie z rozmyślań. Zabrał od idealnego, jak dla mnie, ciała Nicoli, które widziałem kilka razy w samej bieliźnie i wrzucił do typowej, niewesołej rzeczywistości.
Przecież ty nie palisz. – Wyciągnąłem paczkę w jej kierunku.
Już palę. – Odgarnęła włosy, zarzucając je do tyłu. Wsadziła papierosa do ust i usiadła po mojej lewej stronie.
Ostrzegam przed nałogiem. – Wyciągnąłem dłoń z odpaloną zapałką.
Przynajmniej nie zabraniasz.
Jestem twoim szwagrem, nie mężem, więc co się dziwisz?
Wszyscy macie szowinistyczną naturę po ojcu?
Nie, tylko większa połowa.
Połowy są równe.
Tak, fakt, mówię o cztery na cztery, ale masą nas jest więcej i jesteśmy wyżsi. – Uśmiechnąłem się do Pauli. – Powiesz Filipkowi co ci ten okropny Adamuch zrobił?
Odwzajemniła mój uśmiech, nawet się delikatnie zaśmiała, ale oczy nadal miała smutne.
Zawsze umiałeś poprawić mi humor.
A wy mi przywrócić nadzieję w prawdziwość uczuć, a teraz to wszystko zamieniacie w zgliszcza.
Przepraszam, ale nie będziemy przykładem udanego małżeństwa.
Nie musicie być przykładni. Wystarczyłoby, gdybyście byli znośni. – Wstałem, bo mnie już tyłek bolał od twardych schodów.
Adam… nie możesz mu powiedzieć. On nie chciał nikogo obarczać swoimi problemami. – Spojrzała na mnie znacząco, jakby domagała się obietnicy.
Alkoholowymi? – zgadywałem.
To tylko jeden ze skutków jego problemu.
Poradziliśmy sobie już z chorobą Pawła, więc chyba nic nam już nie straszne.
Może i racja. – Zakaszlała, bo nie nawykła do palenia, a za mocno się zaciągnęła.
Mówiłem, nie pal.
Adam nabawił się kontuzji – wyznała w końcu.
Poważnej?
Nawet nie może dźwigać, by nie wylądować na wózku inwalidzkim. Wmówił sobie, że nie jest pełnowartościowym mężczyzną, bo nawet nie może nosić zakupów ani własnego dziecka na barana. Stopniowo stawał się coraz bardziej czepliwy, złośliwy, humorzasty – miała łzy w oczach, gdy o tym mówiła. – Chwila moment, a zaczął mi wmawiać, że mam kochanka, potem że Julka może nie być jego, zaczął żądać testów.
To zrób je.
Nie!
Dlaczego? – byłem zaskoczony.
Nie, dla zasady. To mój mąż, powinien mi ufać.
Ale mężczyzna czasami potrzebuje zapewnienia, tak jak wy setny raz musicie słyszeć „kocham”, tak my…
Dobra, Filip, zamknij się. Ani trochę mi nie pomogłeś! – warknęła, wyminęła mnie i poszła.
No, ale to nie moja wina! – krzyknąłem za nią, ale nawet się nie odwróciła. Widziałem tylko jak wyrzuca papierosa na trawę.
Do takiego wkurzonego mnie podszedł mój ojciec. Oczywiście od samego początku miał jakieś pretensje.
Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że rzuciłeś studia!?
Nigdy – odburknąłem i chciałem go wyminąć, ale wyciągnął rękę w bok i tym mi przeszkodził. – Jestem dorosły! – zaznaczyłem.
Dorosły? Uważasz, że dorosłość, to trucie się za moje pieniądze!? – krzyknął i wyjął mi papierosa z ust.
Coś jeszcze? – zapytałem i ponownie chciałem go wyminąć, ale złapał mnie za rękę.
Filip, zaczekaj. Proszę, zaczekaj.
Na co? – dopytywałem warkliwym tonem.
Chciałem byście skończyli lepiej niż ja i…
A może ja nie chcę?
Byłeś zdolny, dobrze się uczyłeś. Mógłbyś mieć świat u stóp, gdybyś tylko chciał. Nie marnuj swojej szansy, proszę.
W życiu są różne drogi, tam gdzie ty widzisz szansę, ja widzę stratę. Wybacz, tatusiu, ale wolę być tobą.
Popełniasz błąd! – wrzasnął za mną.
Trudno! – Odpaliłem kolejnego papierosa, którego dopiero co wyciągnąłem z paczki i oddaliłem się od mojego rodzica. – Może i błąd, ale przynajmniej mój, a nie cudzy – szepnąłem sam do siebie.
Jak na złość trafiłem na Nicolę. Może w innej sytuacji bym się cieszył, gdybym ją spotkał, ale nie teraz. Byłem wkurzony na ojca, na dodatek ona piła wódkę prosto z butelki. Nigdy nie lubiłem takiego zachowania u kobiet, nawet go nie tolerowałem.
O Filip! Pijesz z nami? – śmiała się zapytać.
Nie – odburknąłem.
O Fifi abstynent.
Nie mów tak na mnie.
Dlaczego?
Ścisnąłem ją za ramię i potrząsnąłem.
Nigdy tak na mnie nie mów. Albo Filip, albo wcale.
Puść mnie. Nie będę się odzywała do ciebie wcale.
I dobrze – burknąłem. – Może tak będzie lepiej – pomyślałem i odszedłem od niej jak najdalej się dało. Usiadłem na jednej z ławek przy stoliku drewnianym, gdzie ludzie czasami jadali obiady i śniadania na świeżym powietrzu. Wsłuchałem się w piosenkę wygrywaną przez amatorski zespół.

Siedzimy obok, obojętni
wobec siebie jak turyści,
wystukując rytm

Nie będzie tanga między nami
choćby nawet cud się ziścił,
nie pomoże nic

Chociaż płyną ostre nuty,
w żyłach płonie krew,
nigdy żadne z nas do tańca
nie poderwie się

(Budka Suflera - Bo do tanga trzeba dwojga)

Dopiero dzięki tej piosence sobie uświadomiłem, że ja i Nicola nigdy razem nie zatańczyliśmy. Nie poderwaliśmy się do tańca ani wtedy, gdy byliśmy w domku jej przyjaciół, wtedy, gdy Wiktor porwał Julię. Nie zatańczyliśmy ani jednego utworu na weselu Dolińskich, a teraz także nic się nie zanosiło na wspólne wywijane na parkiecie, zresztą, nawet nie miałem na to ochoty.
Zgasiłem papierosa o drewnianą ławkę i udałem się do pokoju Kamila na sen. Cieszyłem się, że jutro już odzyskam swój pokój. Niech ta smarkula bierze swoje małe Beverly Hills i wypierdala stąd jak najdalej, do siebie, do rodziców, do nauki, a mi da święty spokój. Tylko niepotrzebny chaos wprowadziła do mojego życia, na dodatek piła bez umiaru, ciągle popełniała głupoty i była magnesem na problemy i kłopoty.
A ja nie byłem dla niej, ja byłem jej tylko coś winny, ale choćbym co dnia zasypywał ją kwiatami, to nigdy nie byłbym w stanie spłacić u niej tych win... tego długu.

Rozdział 8 - T’avel bachtali o terno hai terńi

Obudziły mnie wibracje i ból w karku. Otworzyłam oczy i oślepiona światłem, natychmiast je zamknęłam. Nastroiłam się na nieuniknione i ponownie otworzyłam, tym razem najpierw jedno, a potem drugie oko. Było mi cholernie niewygodnie. Nienawidziłam spać na kanapie. Trąciłam Filipa nogą. Nie zareagował. Trąciłam więc jeszcze raz. Przecknął się.
Ej, koleś! Twój telefon wibruje i trzęsie cała kanapą – powiedziałam.
To co? – odszepnął i ponownie zamknął oczy. Wsparł potylicę wygodnie na oparciu kanapy i chrapał dalej.
No ej! – wrzasnęłam i wymierzyłam mu takiego porządnego kopniaka z pięty.
Poskutkowało, bo sięgnął dłonią do kieszeni dżinsów, wyłączył komórkę i ponownie oddał się drzemce.
W końcu te wibracje przestały mnie irytować, więc mogłam pójść w jego ślady. Ułożyłam rączki, ze zwiniętą w kłębek koszulą Filipa, pod policzek i odpłynęłam.
Ledwo przywitałam krainę Morfeusza, a już dobiegła do moich uszu muzyka. Prosiłam, by ściszyli, ale zarówno Filip, jak i reszta chłopaków, uznali, że „przecież ten kawałek jest taki spokojniutki”. Nikogo nie interesowało, że ja nie lubię tej piosenki. Nie miałam wyjścia, musiałam się podnieść. Zmusiłam się do tego, by usiąść, a już u mojego boku zmaterializowała się Ewka z dwoma kubkami.
Kawa dla ciebie, a dla ciebie Filip, melisa.
Pijesz melisę? – zdziwiłam się.
Czego się dziwisz? Fakt, że się obudziłem przy tobie, podniósł mi wystarczająco ciśnienie. W obecnej sytuacji kubek kawy mógłby mnie zabić. – Jak widać, arogant znów uraczył nas swoją obecnością, a przyjazny Filipek schował się w cień.
Ale ci pojechał – Ewka też niepotrzebnie usiłowała dolać oliwy do ognia.
Ja już się przyzwyczaiłam – odparłam i machnęłam ręką na odczepne. – Julia wróciła? – zapytałam, wstając. Miałam zamiar pójść do toalety.
Nie – chór przemówił.
Naprawdę?
Tak! – znów ten sam chór i Filip, który obserwował każdy mój ruch znad żółtego kubka.
Trzeba będzie jej poszukać.
Nie trzeba.
Wiesz gdzie jest? – Wbiłam pytające, pełne nadziei oczyska w Czarneckiego, a on pokręcił głową na nie. Burak jeden. Zdusiłam w sobie pragnienie opieprzenia go, choć przyznam, że ledwie, ledwie mi się to udało.
W ciągu trzech dni wrócą.
Dzwonili do ciebie?
Nie wiem, bo jakaś upierdliwa istota kazała mi wyłączyć telefon komórkowy. Straszna z tej istoty suka, śmiała mi zostawić siniaka na udzie.
Nie wytrzymałam i rzuciłam w niego tym co akurat miałam pod ręką. Na jego szczęście był to lekki przedmiot w postaci spinki do włosów. Na dodatek ledwie jemu się o ramie otarł. Zazwyczaj miałam dobrego cela, ale na kacu z tym bywało różnie. Cała ta sytuacja utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że im człowiek głupszy, tym więcej ma szczęścia.
Będę leciał, bo nie czuję się tu mile widziany – rzekł z pretensją i wstał z kanapy. – Dzięki za meliskę – zwrócił się do Ewy, nawet puścił jej oczko.
Dzięki Bogu, może wreszcie przestanie zwracać na mnie uwagę i zainteresuje się gnębieniem innej dziewczyny. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tą dziewczyną była właśnie Ewka. Jednak już kolejne słowa Filipa, brutalnie ściągnęły mnie na ziemię. Zacytował w moją stronę fragment, akurat wygrywanej z laptopa, pioseneczki:
– „Chcę cię przytulić, chwilę potem już udusić, wiem, że można żyć inaczej i tak być nie musi.” – Potarł swoją dłonią mój policzek, a po chwili mnie w niego musnął, rozgrzanymi, wręcz parzącymi wargami. – Do zobaczenia, Nicolo. – Puścił do mnie oczko i zniknął za drzwiami.
On na ciebie leci – odezwał się Dominik.
Przekręciłam zamek w drzwiach i spojrzałam na Ewkę.
On ma racje – jak na złość przytaknęła temu małemu świrowi.
To niech leci, tylko niech uważa przy lądowaniu. Upadki z wysokości bywają często śmiertelne. – Zacisnęłam piąstki, warknęłam zirytowana i poczłapałam w stronę czajnika elektrycznego, by zagotować wodę na jeszcze jedną kawę.
W tamtym dniu już nie spotkałam Filipa Czarneckiego, spotkałam natomiast jego mamę, jak siedziała z Maciusiem na huśtawce ogrodowej i lekko ją kołysała. Chciałam się obok niej przedrzeć niezauważona, ale oczywiście, nie udało mi się to. Miałam wrażenie, że ta kobieta wypatrzyłaby mnie nawet z siedmiomilowej odległości, na dodatek przysłałaby mi kurierem siedmiomilowe sandały, bym mogła zawitać do niej na miłą pogawędkę. No nic, z góry uprzedziłam, że się spieszę, i że przysiadłam się tylko na moment. Zerknęłam na Macieja. Musiałam przyznać, że choć dzieci mnie nie rozczulały i za nimi nie przepadałam, to ten wydawał się być nawet uroczy, tylko się pluł niepotrzebnie.
Szukałam was wczoraj, ale jak poszliście na spacer, tak już chyba nie wróciliście do pokoju – zagadnęła, a ja zastanawiałam się czy to brzmiało przyjemnie, czy krytycznie.
Faktycznie, poszliśmy do moich przyjaciół na imprezę. Potem Paulina i Adam także do nas dołączyli, ale oni wcześniej poszli, a my usnęliśmy. – Nie wiem po co się tej kobiecie tłumaczyłam, przecież jeszcze nie była i miejmy nadzieję, że nigdy nie będzie moją teściową. Jednak pani Natalia miała w sobie taką serdeczność, troskę, opiekuńczość, że nie sposób było przed nią się nie otworzyć.
A jak Filip się sprawuje?
Gorzej się już nie da – chciałam odpowiedzieć, ale przecież nie mogłam jej w oczy powiedzieć, że wychowała szowinistycznego dupka i aroganckiego błazna w jednym. Widać było, że kocha synów, więc to mogłoby złamać jej serce.
W miarę – odrzekłam z delikatnym uśmiechem i myślałam jakby tu zmienić temat. – A jak Marek, wróci po małego?
Skoro powiedział, że wróci, to na pewno wróci.
Dlaczego go zostawił?
Nie wiem. Marek zawsze był… był specyficzny.
Każde z pani dzieci jest specyficzne. W znaczeniu wyjątkowe – dopowiedziałam szybko to drugie zdanie, by czasami jej nie urazić.
Tak, ale Marek nie jest złym chłopakiem, tylko zawsze był niezwykle pomocny i nierzadko udzielał innym pomocy swoim własnym kosztem. Często nabawiał się problemów, właśnie przez przyjaciół.
Wpadł w złe towarzystwo? – postanowiłam pociągnąć ją trochę za język.
Każde z moich dzieci obracało się w szemranym towarzystwie. Dwadzieścia lat mieszkaliśmy na warszawskiej Pradze. Chyba słyszałaś jaka to niebezpieczna okolica?
Pewnie, każdy słyszał.
Tylko, że zarówno Adam, jak i Filip, umieli sobie w takich klimatach poradzić. Nie są naiwni, nie są też szczególne pomocni, nie wierzą w przyjaźń po jednym kieliszku, a Marek… Marek ma za dobre serce.
To znaczy, że Filip nie ma dobrego serca? – podłapałam szybko.
Łapiesz mnie za słówka. – Uśmiechnęła się do mnie i pogroziła mi palcem, a potem wsunęła smoczek do buzi Maciusia, bo ten zaczynał marudzić. – Filip jest… Filip lubi rządzić. Uwielbia być dowódcą.
To akurat zauważyłam.
Dlatego on nie zginie w tłumie, nie da się przekrzyczeć ani przekręcić na inną stronę, by stracić. Filip to typ chłopaczka, który będzie przepychał się łokciami i drążył, drążył aż osiągnie cel. Wykorzysta innych, by zyskać co zaplanował, ale sam nie da się wykorzystać.
Obym tylko ja nie była jego celem – pomyślałam, przypominając sobie, że Adam także mnie przed tym przestrzegał.
Czyli potencjalnej synowej doradziłaby pani Marka, a Filipa odradziła? – odważyłam się zadać to pytanie.
Nie, dlaczego? Po prostu zależy czego by ta dziewczyna oczekiwała. Marek byłby lepszym, spokojniejszym i z pewnością pogodniejszym towarzyszem życia, ale trzeba by go było na każdym kroku pilnować, by nie wsiąknął w złe kręgi i nie zaprzepaścił szczęścia rodzinnego dla nowych kumpli. Z kolei Filip… przy Filipie wytrwa tylko taka odważna, która nie boi się mocnych wrażeń i ciągle brak jej adrenaliny.
Cholera, opis mnie, dokładnie wykapany opis mojej osoby. Tylko, że ja miałam, od momentu odgrywania sceny Titanica, emocji i adrenaliny aż w nadmiarze, a zaginięcie Julii jeszcze mój stan niepokoju niepotrzebnie doprawiało – pomyślałam.
Wie pani co, ja muszę już lecieć. Koleżanka moja przepadła niczym kamfora i chyba muszę jakoś się z nią skontaktować – wyjaśniłam na głos.
Pożegnałam się z panią Natalią, powiedziałam uprzejme „dzień dobry” panu Darkowi, którego mijałam i poszłam do pokoju Filipa, który aktualnie nadal zajmowałam, bo nie było mi nic wiadomo, by mnie z niego wykurzył. Jak na złość Jula nie odbierała telefonu.
Kolejnego dnia grałam z Filipem oraz jego bratem i bratową w kenta. Na szczęście drużyny podzieliliśmy tak, że my kobiety rywalizowałyśmy z tą męską, słabą płcią i ograłyśmy ich dwadzieścia siedem do zera.
To nie fair, bo ja koncentrowałem swoją uwagę na czymś zupełnie innym niż tajne znaki – zbuntował się Filip, który cała rozgrywkę zapuszczał oczyska w moje cycki. – Specjalnie założyłaś taki dekolt – jeszcze mnie śmiał oskarżać o to w jakich bluzkach chodzę.
Ubieram to w czym mi wygodnie.
Ja bym mojej żony, w takim stroju, z domu na trzy kroki za próg nie wypuścił – wtrącił się Adam.
A ty już nie dodawaj swoich zbędnych kilku złotych – ofuknęłam go.
Jak długo żyję na świece, tak nigdy nie słyszałem, by ktoś nazwał pieniądze zbędnymi.
Jak widzisz jestem wyjątkowa.
Wiem, na niewyjątkową mój młodszy braciszek, by tyle czasu nie marnował.
Adam, ale dlaczego marnował, przecież zawsze coś może z tego się wykluć – wtrąciła Paulina.
Tak, wykluć, chyba wojna – powiedziałam i sięgnęłam z półki eurobiznes. – Uprzedzam, że bankrutuję zwykle po pierwszym okrążeniu.
Ale po pierwszym to się chyba nie da – zdziwił się Filip.
No widzisz, a ja potrafię.
Kobieta zawsze potrafi zbankrutować.
Nie no, kolejny szowinista w rodzinie – pomyślałam, spoglądając na Adama, nawet już nie komentowałam tych jego słów, tylko zaczęłam rozdzielać pieniądze.
Daj, ja to zrobię, bo kobieta to zawsze tak liczy, by się pomylić – Filip najwidoczniej był chętni do udzielenia mi zbędnej pomocy.
No tak, by wiesz, potem mówić, że jakieś dwie stówki się gdzieś w drobne wydatki musiały zaplątać, a potem ty jesteś goły, a ona ma zaskórniaki.
Bo jak bym tak nie robiła, to byśmy żadnych oszczędności nie mieli, bo ty być zaraz wszystko wydał – rzuciła niemiłym tonem w kierunku męża Paulina.
Nie kłóćcie się, zaraz zobaczymy kto ma zmysł rekina biznesu. Zaczynamy. Najmłodszy zaczyna czy najbystrzejszy? Bo jeśli najbystrzejszy to ja – znowu przechwalał się Czarnecki.
Najstarszy, ty narcyzie – warknął Adam i wyrwał bratu kostkę z dłoni.
On mi zablał – Filip seplenił i zrobił minę takiego małego, słodkiego, obrażonego i rozczarowanego chłopczyka.
Ani trochę nie było mi go żal.
Mamo, on mi zablał! – krzyknął, unosząc się nieco z pufy i wyglądając przez otwarte okno.
Co ci zabrał!? – odkrzyknęła kobieta.
Kostkę do gly! – dalej seplenił, czym sprawiał, że wszyscy się podśmiewaliśmy.
Dorośnij, ty ośle jeden! – ryknął na niego ojciec.
Wiedziałem, że ci tak powie – szepnął Adam i w końcu rzucił kostką.
Wieczorem, kiedy z Filipem leżeliśmy w łóżku, oczywiście ubrani, on opowiadał mi o książce pod tytułem „Dzieciństwo Jezusa”. W pierwszej chwili się od tego wzbraniałam, bo nie byłam szczególnie religijna, ale gdy tylko mi wyjaśnił, że w tej książce słowo „Bóg” pada raptem dwa razy i to bez konkretnego powodu, w powiedzeniach podobnych do „na miłość Boską”, poczułam się niezwykle zaintrygowana ową powieścią.
A więc trafiają do niemal idealnego świata, tak?
Tak, do miejsca gdzie wszyscy mówią po Hiszpańsku, nie mają wspomnień ani ciężaru poprzednich doświadczeń. Ludzie pracują, chodzą na zakupy, uczą się w państwowych, darmowych placówkach.
Utopia.
Chore społeczeństwo. Znaczy społeczeństwo, które zachorowało na zbyteczną poprawność i normalność... na idealność. Tylko książka nie jest o epidemii, a pięciolatku, o Dawidzie, któremu Simon pomaga odnaleźć matkę.
Jak ona go pozna, skoro nie ma wspomnień? – zapytałam zmartwiona.
Filip wstał, odszukał książkę na regale, złożył jakiś napis na pierwszej stronie po okładce.
Proszę, to dla ciebie. Sama przeczytasz i się dowiesz. To opowieść o życiu Jezusa, przełożona na czasy współczesne. Można uznać, że chory jest chłopiec, bo jest wyjątkowy, nieco autystyczny, ale ja jednak wolę myśleć, że chore jest wszystko co go otacza, a on swoją szczególną indywidualnością buntuje się przeciw wyidealizowanemu społeczeństwu.
– „Dla złośliwej, pyskatej i nieco wrednowatej blondyny od wyjątkowego, idealnego i skromnego Filipka” – przeczytałam na głos, po czym roześmiałam się na całego.
Nie wiedziałam, że za moment wkroczy do pokoju Julia u boku Wiktora i przestanie mi być do śmiechu. Oniemiałam, gdy ich zobaczyłam, a zaraz potem się wydarłam:
Gdzieś ty była!? Wiesz jak się martwiłam!? Jesteś cała!?
Filip natomiast tylko podał dłoń Wiktorowi, mówiąc:
Moje gratulacje, stary kumplu.
Nie miałam pojęcia czego Filip gratuluje temu porywaczowi, ale już po chwili Julia mnie oświeciła:
Poznaj mojego męża.
Już go znam – odpowiedziałam pośpiesznie, nie zwracając szczególnej uwagi na słowo „mąż”, bo z początku po prostu umknęło mi znaczenie tego słowa. – Jak to męża!? – wykrzyknęłam.
Może sam się przedstawię i nieco wyjaśnię… – zaczął Wiktor.
Ty się lepiej zamknij! – warknęłam na niego. – Nie mogliście wziąć ślubu, ona jest nieletnia.
Mogli – wtrącił się jakiś męski głos. Wejrzałam na otwarte drzwi, a w progu stał nikt inny, jak ojciec Filipa. – W kulturze Romów, Nicolo, kiedyś było tak, że mężczyzna musiał kupić sobie żonę, ale było to bardzo kłopotliwe, gdyż nie zawsze było Cygana stać zapłacić tyle ile żądał ojciec dziewczyny. Stąd właśnie powstał nowy zwyczaj, zwyczaj porwań.
Przeklęty zwyczaj! – Tupnęłam nogą.
Cudowny zwyczaj. – Rozanielona Julia założyła ręce na szyję swojemu wybrańcowi i musnęła jego usta.
Ale co to porwanie ma ze ślubem wspólnego?
W kulturze Romów kobieta nie miała nic do powiedzenia, mężczyzna ją porywał, zabierał na przykład do hotelu i jeśli była dziewicą, to już czyniło go jej mężem, i tak jest do dziś. Oczywiście jeszcze trzeba spełnić kilka warunków.
No mów pan dalej, może jakiegoś nie spełnił – zachęcałam ojca Filipa, by kontynuował.
Wódkę masz? – zapytał Wiktora.
Mam.
Trzy doby minęły?
Minęły. Odstawiłem na miejsce porwania, do niemal rodzinnego domu, do przyjaciół na czas – upierał się Cygan.
Ale tu nie ma jej ojca – wtrącił się pan Darek i uniósł kąciki ust do góry.
Ale ona ojca nie ma, to mąż matki, więc zaręczyny obwieszczamy tutaj.
Boże, poczułam się jak w „Matrixie”, jakbym dosłownie trafiła do jakiegoś innego wymiaru, gorszego świata albo chuj wie gdzie. Wszystko odbywało się tak szybko i choć działo się to przy mnie, to tak jakbym była całkowicie nieobecna. Pan Darek przyjął butelkę wódki przyozdobioną czerwoną wstążką, złotem, błyszczącymi kamieniami i kwiatami. Wiktor coś do niego mówił, że jest mu jak ojciec. Mnie wytłumaczono, że ta butelka to „płoska” się zowie.
Pan Dariusz upił łyk z tej płoski i rzekł:
T’avel bachtali o terno hai terńi.
Co to znaczy? – zapytałam.
Niech będą szczęśliwi Młody i Młoda – wyjaśnił mi Filip.
Jaja sobie robicie? To taki wkręt? „Mamy cię” albo coś w tym rodzaju?
Nie, Nicolo, w kulturze Romów tak jest. Jeszcze tylko wesele.
Wesele? – Oczy to już pewnie miałam jak talerze deserowe z wrażenia i zaszokowania.
Bijav – oznajmił w języku cygańskim Wiktor. – Czyli kheław, bagaw, zha, pani – dodał, wyliczając to wszystko na palcach.
A to co znaczy? – zapytałam Filipa.
Nagle Czarnecki stał się moją encyklopedią wiedzy na temat Romów, czyli tego co nigdy wcześniej mnie nie interesowało i byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym, jak do tej pory, żyła w błogiej nieświadomości na temat tego barbarzyńskiego narodu.
Taniec, śpiew, jadło i chlanie. Po prostu wesele, Nicolo. – Filip wzruszył ramionami, uśmiechnął się i jeszcze raz pogratulował koledze, a ja myślałam, że mnie szlag jasny trafi na miejscu.
Na drugi dzień odbyło się weselisko jak marzenie. Julia w błyszczącej, pokaźnej sukni ze złoceniami, a Wiktor w czerwonej koszuli, także błyszczącej. Filip wyjaśnił mi, że u Romów na weselu, najbardziej rzucający się w oczy muszą być państwo młodzi i właśnie strój ma ich wyróżniać.
Niespodziewanie jakiś Cygan przewiązał czymś na wzór chusty dłonie Julii i Wiktora. Wypytał ją czy naprawdę z własnej, nieprzymuszonej woli, chce poślubić tego oto Cygana. Oczywiście głupia Julia przytaknęła. Potem ten nowy, nieznany mi, starszy cygan zwrócił się do nich w romskim języku. Nic a nic go nie zrozumiałam, więc ponownie szturchnęłam Filipa łokciem w żebra.
– „Rzucam klucz do wody. Tak jak nikt go z niej nie wydobędzie i nic nim nie otworzy, tak i was nic już nie rozłączy” – przetłumaczył mój osobisty tłumacz, a Julia i Wiktor zostali wyswobodzeni z więzów.
No i zaczęło się wesele, trwające ponad dwie doby.
Julia, ty oszalałaś – powiedziałam do niej, gdy po przyjęciu weselnym zmierzali do dwukółki zaprzęgniętej do białego konia.
I co z tego? Jestem młoda, wolno mi chyba raz na całe życie zrobić coś szalonego.
Prawie go nie znasz.
Kocham go. – Uśmiech na jej twarzy, którego nie widziałam nigdy wcześniej, zwiastował, że mówi szczerze.
A twoi rodzice? – zapytałam, choć wiedziałam, że to akurat najsłabszy z możliwych argumentów.
Mam siedemnaście lat, to prawe osiemnaście.
Prawie, w tym wypadku, czyni znaczną różnicę – oddelegowywałam całą armie pewnych argumentów do wnętrza jej rozsądku.
Zaszyjemy się gdzieś, do osiemnastu jej nie znajdą – zapewnił mnie Wiktor z chłopięcym uśmieszkiem.
Dzięki, że mnie uspokoiłeś. Nie ma co, ty to zawsze wiesz, co powiedzieć – zironizowałam.
Tak już mój urok. – Wiktor wzruszył ramionami i pożegnał się z każdym mężczyzną podaniem dłoni, a kobiety musnął w policzek. – Jedziemy? – zapytał Julii.
Jeszcze chwila.
Samolot na nas nie poczeka.
Chwila mówię! – ryknęła na niego.
Wiktor przewrócił oczami i wydawał się być nie lada zirytowany. Miałam nadzieję, że Julia wkurzy go przed wylotem tak bardzo, że ją nam zwróci i po całej tej ślubnej farsie nie będzie już ani śladu.
Filip, mam nadzieję, że będziesz żałował, że nie skorzystałeś, gdy jeszcze miałeś okazje, teraz już jestem mężatką – powiedziała do Czarneckiego.
Wybacz, ale nie będę rozpaczał z powodu zmarnowanej szansy. Szczęścia życzę. – Objął ją serdecznie i szepnął coś do jej ucha, a potem się oddalił na krok, wciąż trzymając ją za ręce. – Jedźcie już, bo naprawdę się spóźnicie – tępak ich poganiał, a ja liczyłam jeszcze na jakiś cud, co uratuje moją koleżankę z łap tego Roma.
Właśnie, już naprawdę czas. – Wiktor popukał palcem w cyferblat swojego złotego, ogromniastego zegarka, który spoczywał na jego nadgarstku. Chwycił Julie za biodra, wsadził do dwukółki, wsiadł za nią i ruszył.
Odjechali. Chwila moment i nie było po nich śladu.
Uwielbiam śluby – rzucił pan Darek rozbawiony, choć mnie ani trochę nie było do śmiechu. – Zostało jeszcze z osiemnaście butelek wódki i dużo wina, jedzenia też nie brakuje, to bawmy się dalej? – zapytał i spojrzał na tego kogo miał obok siebie, czyli padło akurat na Huberta.
Mój nastoletni przyjaciel uśmiechnął się i przytaknął ruchem głowy.
Darek poczochrał go po włosach, mówiąc:
Dzieciaki wy, dzieciaki. Jak ja wam zazdroszczę tego wieku.
Kiedy tak wszyscy wracali na salę balową, ja byłam w szoku. Co to za pojebana rodzina? W ogóle co to za popieprzone zwyczaje? Jakaś szajka ojca chrzestnego, czy jak? Nie miałam czasu szukać w swoim wnętrzu, w ciszy i samotności odpowiedzi na te pytania, bo Filip złapał mnie pod bok i zmusił bym poszła za tłumem. Zresztą, nawet jakbym całymi tygodniami szukała odpowiedzi na te wszystkie pytana, to zapewne bez egzystowania w towarzystwie rodziny Czarneckich i tak bym ich nie odnalazła. Nie miałam zatem wyjścia, musiałam robić dobrą minę do niezrozumianej przeze mnie gry, która najwidoczniej odbywała się bez jakichkolwiek zasad obowiązujących w normalnym społeczeństwie.